niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział pierwszy



- Jas, czasami tak trudno jest mi ciebie zrozumieć… - Sophie westchnęła, przekręcając się na drugi bok na moim łóżku i zamykając oczy ze znużenia.
- Wiem – mruknęłam, gniotąc materiał mojej bluzki między palcami.
- Nie mogłabyś się czasami zachować jak każdy inny człowiek? Zawsze musisz wydziwiać?
Popatrzyłam na nią, starając się ukryć irytację pomieszaną z bezradnością. Od kilku dni chodziłam z kąta w kąt niczym prawdziwy żywy trup i nie miałam już sił słuchać jej bezsensownych pytań.
- To nie moja wina, wiesz? To nie ja sprawiam, że każdy chłopak z którym rozmawiam okazuję się… niewłaściwy.
Wzruszyłam ramionami.
Przyglądałam się Sophie, jak przeciąga się na łóżku ze znudzeniem i dobrze wiedziałam, że nigdy nie zrozumie o czym mówię. Ona nigdy nie miała problemów z płcią przeciwną. Nigdy nie musiała się nawet starać o chłopaka, bo to zazwyczaj oni starali się o nią. Wystarczyło na nią spojrzeć – szczupła sylwetka, długie blond włosy, niebieskie oczy i nieskazitelna cera. Była klasycznym wzorem idealnej dziewczyny.
Wróciłam myślami do Marka i znów poczułam to uczucie rozczarowania, które po raz pierwszy zagościło w mojej głowie dokładnie kilka godzin temu, kiedy stałam z nim pod moim domem i jedyne, czego pragnęłam to wrócić do środka. I to właśnie było rozczarowujące.
Tak długo się o niego starałam. Pisałam do niego, denerwowałam się, kiedy nie odpisywał, cieszyłam, kiedy uśmiechał się do mnie, kiedy przyłapywałam go na patrzeniu na mnie. A potem spotkaliśmy się we dwójkę. Tak, jak to sobie wyobrażałam. I co? No właśnie, kompletnie nic.
Myślałam, że zwrócenie na siebie uwagi chłopaka, na którym ci zależy przynosi ze sobą jakiś rodzaj satysfakcji, ale niestety, pozostało tylko rozczarowanie, kiedy uświadomiłam sobie, że po tygodniach starań kompletnie nic do niego nie czułam. Tak, jakbym wszystko, co wcześniej robiłam, robiłam tylko z przyzwyczajenia. Tylko z powodu jakiejś głupiej zasady.
- Wiesz, że ten twój rycerz na białym rumaku nie podjedzie niespodziewanie pod twoje okna i nie zaśpiewa ci serenady? – szepnęła Sophie, podnosząc się na łokciach i patrząc na mnie z powagą. Przekręciłam oczami.
- Wiem. Wcale nie proszę, by podjeżdżał białym rumakiem i śpiewał serenady… Wystarczyłby mi nawet stary motor i coś Eda Sheerana – dodałam z sarkazmem. Sophie prychnęła śmiechem, ale nie wydawała się rozbawiona.
- Jesteś niemożliwa.
- Powiedź mi coś, czego nie wiem – mruknęłam. – Powoli mam dość samej siebie.
Przed oczami miałam obraz Marka stojącego naprzeciwko mnie, mówiącego coś, co kompletnie mnie nie interesowało, jąkającego się, kiedy tylko poprawiałam dekolt, patrzącego się co chwila w bok, jak gdyby bał się kontaktu wzrokowego. Czy naprawdę ktoś taki mógł mi się kiedyś podobać?
- Okay, nie wytrzymam już ani minuty dłużej w tym pomieszczeniu – jęknęła Sophie i wstała gwałtownie z łóżka. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, czy właśnie skrytykowała mój sposób urządzenia sobie pokoju. – Siedzimy w ciemnościach gadając o facecie, z którego zrezygnowałaś, bo dostałaś okresu, czy coś…
- Nie dostałam żadnego okresu! Po prostu, uświadomiłam sobie, że to nie jest to, rozumiesz?
- Nie bardzo. Ale to nic! – wykrzyknęła zanim zdążyłam coś powiedzieć. – Wychodzimy!
- Gdzie? – podniosłam się do pozycji siedzącej na łóżku i popatrzyłam na Sophie w szoku.
- Na miasto – wyjaśniła Sophie, przeglądając się w lustrze i poprawiając włosy.
- Nigdzie nie idę.
Opadłam na łóżko i przykryłam głowę poduszką, która już po sekundzie została mi brutalnie odebrana.
- Nie! Nie zabieraj mi mojego dziecka! – wykrzyknęłam.
- Co? Jakiego dziecka? – Prawa, idealnie wykonturowana brew Sophie uniosła się delikatnie. – Jas, ty naprawdę musisz wyjść na świeże powietrze. Mózg ci już chyba wyparował.
- Nic mi nie wyparowało – warknęłam. Sophie właśnie przeglądała moją szafę w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego na wyjście. Nie rozumiałam jej. Mogłaby wyjść w podartym podkoszulku i szortach, a i tak wyglądałaby, jakby właśnie skończyła sesję zdjęciową dla Vogue’a.
- Masz – podała mi jakiś zwitek materiału.
- Dla mnie?
- Nie, dla Świętego Mikołaja, ale musisz mi to przetrzymać do grudnia. No jasne, że dla ciebie! – Sophie przewróciła oczami i obróciła się na piecie, żeby dać mi trochę prywatności, przy zmienianiu ciuchów.

Źle się czułam w krótkiej, czarnej sukience wybranej prze Sophie. Czułam, że ledwo zakrywa mi miejsca, które dla własnego komfortu wolałabym zachować zakryte. Gdybym tylko była bardziej pewna siebie, na pewno dostrzegłabym kilka spojrzeń, które zatrzymały się na mnie, kiedy szłam niepewnie za Sophie w stronę baru.
Problem z wychodzeniem z moją przyjaciółką do zatłoczonych miejsc polegał na tym, że Sophie za punkt honoru stawiała sobie poderwanie co najmniej jednego chłopaka w trakcie imprezy. Zazwyczaj oznaczało to dla mnie samotny wieczór, spędzony na oglądaniu tańczących par.
Usiadłyśmy przy barze i zamówiłyśmy po drinku. Sączyłam powoli swój napój, podczas gdy Sophie z uwagą rozglądała się po sali.
- Który by tu do ciebie pasował… - mruknęła pod nosem, spacerując spojrzeniem pomiędzy tańczącymi mężczyznami.
- Sophie, jestem w stu procentach pewna, że jeśli kiedykolwiek spotkam idealnego mężczyznę, to nie stanie się to tutaj – powiedziałam, próbując odciągnąć ją od próby wyswatania mnie z którymś z tych pewnych siebie, wypacykowanych lalusiów na parkiecie.
- Problem w tym… - zawahała się Sophie, wracając wzrokiem do mnie. – Że idealni mężczyźni nie istnieją. Patrz! Co myślisz o tamtym?
Spojrzałam w kierunku, który wskazywała Sophie i pokręciłam głową z zażenowaniem. Chłopak, którego wyłapała z tłumu moja przyjaciółka ubrany był w obcisłą, turkusową koszulę i czarne rurki, a blond włosy ustawił sobie na głowie w coś a la modernistyczny Elvis Presley.
- Przecież on jest gejem – mruknęłam, odwracając się powrotem do Sophie.
- Wcale nie! – oburzyła się blondynka. – Po prostu jesteś strasznie wybredna. On jest całkiem przystojny…
- On. Jest. Gejem. Mogę się o to założyć. – Poczułam jak mimowolnie zaczynam używać przemądrzałego tonu. – Czuję jak moje gej-sensory wariują, kiedy na niego patrzę.
- A co, jeśli uda mi się go poderwać? – Sophie uśmiechnęła się pod nosem rzucając samej sobie wyzwanie, którego nie ośmieliła się zlekceważyć.
Więc już nie próbujesz mnie z nim sparować? – przemknęło mi przez myśl, ale postanowiłam siedzieć cicho.
- Zakład? – zapytała, patrząc na mnie wyzywająco.
- Zakład.
Kiwnęłam głową i patrzyłam, jak Sophie odchodzi w stronę blondyna i zaczyna tańczyć tuż obok niego, ocierając się, niby to przypadkiem, o jego biodro.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej i dołączył do tańca, a ja w tym czasie kończyłam pierwszego drinka, czując, że może on nie być moim ostatnim tego wieczoru. Chciałam wbić się w imprezowy nastrój i zatańczyć z jakimś obcym chłopakiem jak Sophie, ale czułam też dziwny opór i obrzydzenie przed zrobieniem tego. Jak gdyby, w jakimś sensie, umniejszało to mojej godności.
Wiem, byłam trudnym typem człowieka.
Nagle Sophie opadła na krzesło obok mnie z uśmiechem, a przy jej boku stał wysoki blondyn, z którym niedawno tańczyła. Przez chwilę miałam przeczucie, że przegram zakład, kiedy mężczyzna pochylił się nad Sophie, by powiedzieć jej coś na ucho. Dziewczyna pokiwała energicznie głową i zawołała kelnera.
- Jim, to jest Jas – przedstawiła mu mnie, gdy już zamówiła dla nich dwojga drinki. Siedziałam i uśmiechałam się przyjacielsko do Jima, chociaż jedynym o czym marzyłam w tamtym momencie była ciepła pościel i miękka poduszka.
Sophie zawsze używała zdrobnienia, kiedy do mnie mówiła, bo wiedziała, że mam mieszane uczucia co do mojego imienia. Niekoniecznie chodziło o to, że mi się nie podobało, uważałam wręcz, że Jasmine to bardzo piękne imię, po prostu było dość… nietypowe. Kiedy rodzice nazywają cię po postaci z bajki Disney’a raczej nie masz ochoty tłumaczyć się z tego ludziom. A wierzcie mi, zawsze o to pytają.
Jim posłał mi uprzejmy uśmiech, po czym odebrał od barmana swojego drinka i przysiadł się do Sophie. Rozmawiali przez chwilę, a gdy moja przyjaciółka skończyła pić, spojrzała po kolei na mnie i na Jima i powiedziała:
- Wiecie, strasznie tu głośno. Może się przejdziemy?
- Świetny pomysł – zareagował żywo Jim. Pokiwałam głową, nie mając nic przeciwko opuszczeniu tego zatłoczonego, parnego pomieszczenia. Musiałabym być znacznie bardziej pijana, by rzeczywiście przyjemnie spędzić tam czas.
Wyszliśmy z klubu na boczną uliczkę dzielnicy Soho w Londynie i skierowaliśmy się w stronę świateł, by opuścić podejrzane osiedla. Ulice były praktycznie puste, tak, jak to zwykle bywa przed trzecią nad ranem.
Teraz, kiedy w końcu mogłam usłyszeć co mówił Jim, ponieważ nie przeszkadzała mi głośna muzyka ani odległość, okazał się on bardzo sympatycznym człowiekiem.
- Przyjechałem tutaj ze swoją siostrą, Gemmą – mówił. – Nie lubi za bardzo imprezować, więc została w domu, ale ja chciałem poznać trochę miasta. No wiecie, podobno trudno jest się zaaklimatyzować w stolicy, kiedy nie zna się tutaj nikogo.
- Wiem coś o tym – pokiwałam głową. – Kiedy tu przyjechałam znałam tylko Sophie. Gdyby nie ona pewnie wciąż mieszkałabym w motelach w poszukiwaniu pracy.
Zaśmiałam się i z zaskoczeniem zauważyłam, że Jim mi zawtórował.
- Więc nie jesteś stąd? – zapytał.
- Nie. Wcześniej mieszkałam niedaleko Sheffield, ale potem zdecydowałam się wziąć rok przerwy przed studiami i przeprowadziłam się tutaj – wytłumaczyłam mu, patrząc się przed siebie. Nieznaczny ruch w jednej z bocznych alejek obok głównej drogi przykuł moją uwagę. Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś stał w cieniu budynków, jednak kiedy przyjrzałam się temu miejscu bliżej, przejście było zupełnie puste, więc po prostu wzięłam to za przywidzenie.
- A ty? Jesteś z Londynu? – Jim spojrzał na Sophie, która uśmiechnęła się do niego kokieteryjnie, wiedząc, że ponownie nasza uwaga skupia się tylko na niej. Mimo jej szczerych chęci, wciąż wydawało mi się, że nie jest w typie blondyna.
- Tak, wychowałam się na przedmieściach, a potem rodzice kupili mi mieszkanie w centrum.
Jeszcze jedna sprawa, o której zapomniałam wspomnieć, a która jednogłośnie zalicza się do długiej listy rzeczy, dzięki którym Sophie jest w życiu łatwiej – jej rodzice są prawnikami i jeszcze nigdy nie słyszałam, by czegoś jej odmówili. Nie ważne czy chodziło o mieszkanie w centrum Londynu z widokiem na Tamizę, czy lot pierwszą klasą na Maltę i powrót prywatnym odrzutowcem.
Mimo całego tego cukierkowego raju w jakim Sophie żyła od dzieciństwa, nigdy nie zauważyłam, by zbytnio chwaliła się swoimi pieniędzmi. Szczerze, gdybym nie była jej kuzynką, a zarazem najlepszą przyjaciółką, prawdopodobnie nigdy bym się o nich nie dowiedziała.
Coś ponownie poruszyło się między budynkami, ale tym razem zdążyłam zauważyć, że była to sylwetka człowieka, dość wysokiego i postawnego, ale wystarczająco sprawnego, by zniknąć w cieniu, gdy tylko zmrużyłam oczy, by lepiej widzieć.
- Widzieliście to? – Odruchowo zerknęłam na Jima, kiedy usłyszałam jego słowa i ze zdumieniem zdałam sobie sprawę, że on również zauważył coś w zaciemnionej alejce.
- Lepiej nie zbliżajmy się do tych okolic – mruknęłam, zwalniając. – Pewnie kręcą się tu podejrzane typy.
Przeszliśmy na drugą stronę ulicy i przez chwilę zapomnieliśmy o dziwnych cieniach ukrywających się przed nami w zaułkach. Jim opowiadał o tym, jak z siostrą postanowili zrobić sobie rok przerwy w studiach i spróbować życia w stolicy, kiedy przeszliśmy obok kolejnego skweru pomiędzy blokami i coś ponownie przyciągnęło moje spojrzenie. Zatrzymałam się nagle i wbiłam wzrok w miejsce niedaleko latarni między metalowym wyjściem awaryjnym z bloku, a kontenerami na śmieci.
- Co się stało, Jas? – zapytała się mnie Sophie w konsternacji, zerknęła w to samo miejsce co ja, ale najwidoczniej nie dostrzegła tego samego, bo wyraz twarzy miała lekko zagubiony.
- Tam ktoś leży – mruknęłam pod nosem i ruszyłam w stronę latarni. Wyraźnie widziałam sylwetkę człowieka układającą się pod kontenerem z odpadami. Jim i Sophie dobiegli do mnie szybko z paniką odmalowaną na twarzach. Widziałam po ich minach, że wcale nie mieli ochoty pomagać leżącemu, ale nie oponowali, kiedy zbliżaliśmy się do postaci.
Z tej odległości widziałam już, że był to młody mężczyzna, ubrany na czarno od stóp do głów, z burzą potarganych, ciemnych włosów. Kiedy stanęłam nad nim zobaczyłam stróżkę krwi spływającą po jego skroni. Zaczerpnęłam powietrza, bo przez sekundę miałam nadzieję, że to tylko kolejny imprezowicz, który trafił tutaj przypadkiem po wypiciu kilku kolejek za dużo. Ten tutaj, jednak, wcale nie wyglądał, jak gdyby wracał z imprezy.
- Halo? – powiedziałam, przypominając sobie wszystkie zasady pierwszej pomocy, których uczyli nas w liceum. – Słyszysz mnie?
Mężczyzna nie reagował.
Pochyliłam się nad nim i dokładnie w momencie, kiedy dotknęłam jego ramienia, by sprawdzić, czy jest przytomny, latarnia nad nami zaczęła mrugać niespokojnie. W ostatnich promieniach sztucznego światła zdążyłam zauważyć jak mężczyzna otwiera szeroko oczy i zwraca na mnie swoje spojrzenie. Moja ręka wciąż dotykała jego bluzki, kiedy wokoło zapanowała ciemność, a jedyne źródło światła, jakim był teraz księżyc, zasłoniły wysokie budynki.
Poczułam jak nieznajomy wymyka się spod uścisku mojej dłoni i cofnęłam się o kilka kroków w panice. Wpadłam na kogoś, a z moich ust wydobył się głośny pisk strachu. Serce waliło w mojej piersi jak opętane.
- To ja, Jas, to ja – usłyszałam szept Jima, co uspokoiło mnie tylko na sekundę, bo już po chwili w kompletnych ciemnościach, nie tyle zobaczyłam, co poczułam obecność kilku innych osób wokół nas. Chciałam zawołać Sophie, żeby sprawdzić, że nic jej nie jest, ale bałam się zwracać na nas uwagę nieznajomych.
Automatycznie sięgnęłam dłonią do kieszeni, sprawdzając czy mam przy sobie coś, czym zainteresowaliby się potencjalni złodzieje. Znalazłam telefon, klucze do domu i kilka funtów na taksówkę, ale szczerze wątpiłam, by to ich przekonało. Nie miałam przy sobie również żadnego specyfiku, który pomógł by mi się obronić, jak gaz pieprzowy, czy chociażby scyzoryk. Nigdy nie nosiłam przy sobie takich rzeczy.
Gardło ścisnęło mi się ze strachu, a wszystkie kończyny zesztywniały od nadmiaru adrenaliny. Nie rozumiałam tego całego gadania, że możesz być silniejszy i szybszy pod wpływem strachu i emocji, ja czułam, że nie potrafię ruszyć nawet małym palcem. Byłam kompletnie sparaliżowana.
Usłyszałam szamotaninę wokół nas i poczułam, jak Jim obejmuję mnie ramionami, jak gdyby próbował mnie ochronić, lecz nijak nie mogłam zobaczyć napastników. Z resztą. Nie atakowali nas. Z tego co słyszałam, bili się z kimś innym.
Nagle latarnia ponownie oświetliła skwer, by zgasnąć po dosłownie dwóch sekundach. W tak krótkim czasie widziałam tylko kilka rozmazanych postaci w ruchu. Walczyli ze sobą tak szybko i sprawnie, że nie potrafiłam nawet odróżnić konturów ich ciał, ani policzyć ich liczby. Strach kompletnie opanował moje zmysły.
Czułam jak serce Jima również bije szybko i nieregularnie, kiedy przyciskał mnie do swojej piersi, odsuwając nas tym samym od ciemnych postaci. Przez chwilę miałam surrealistyczne wrażenie, że jesteśmy otoczeni przez duchy, cienie, którym moglibyśmy spokojnie uciec, bo nie mogą nas dosięgnąć, ale wiedziałam, że to tylko mój umysł przestaje już normalnie pracować.
Dookoła wciąż słyszałam odgłosy walki. Latarnia ponownie rozbłysła na sekundę i tym razem dostrzegłam Sophie skuloną przy kontenerze na śmieci, chowającą głowę pomiędzy ramionami w pozycji obronnej. Jeden cień przemknął koło niej. Nie! Przemknął przez nią! Dosłownie przebiegł, nic sobie nie robiąc z jej obecności. Zamrugałam kilka razy, kręcąc głową, ale kiedy ponownie otworzyłam oczy, wokoło znów było czarno.
Ktoś upadł niedaleko moich stóp. Potem, niczym podmuch wiatru, kolejny cień uderzył w ścianę, przebijając się przez nią. Nie wiem, skąd to wiedziałam. Czułam i słyszałam wszystko dookoła, chociaż nie mogłam niczego zobaczyć. Przez myśl przeszło mi, że adrenalina tworzy w mojej głowie cały obraz tej sytuacji tak, jak wydaje mi się, że powinien on wyglądać, ale wtedy stwierdziłam, że nawet nie wiem, czy jest to możliwe.
Latarnia zapaliła się na kilka dłuższych sekund i w końcu mogłam zobaczyć sytuację trochę wyraźniej. Trzy rozmazane postacie napierały na chłopaka w czerni, który jeszcze chwilę temu leżał nieprzytomny na ziemi, Sophie schowała się za kontenerem, zerkając na mnie i Jima, w oczach miała łzy, a Jim… Jim zaciskał mocno powieki i mruczał pod nosem jakąś modlitwę w oczekiwaniu na cud.
Chłopak w czerni zamachnął się na jedną z postaci, a ta uległa pod jego dotykiem i zapadła się pod ziemie. Tak po prostu. Wsiąkła w betonowy chodnik, jak gdyby zatapiała się w jedwabnym materiale. Próbowałam przełknąć ślinę, ale zapomniałam jak to się robi.
Latarnia zgasła, a kiedy ponownie się zapaliła, zobaczyłam chłopaka w czerni, stojącego tuż przede mną i przyglądającego się mi ze zmarszczonymi brwiami. Widziałam czystą ciekawość w jego oczach, a jednak i tak poczułam przed nim strach.
- Czym ty jesteś? – powiedział niskim, przyjemnym głosem. Jego słowa odbiły się w mojej głowie, jak gdyby wypowiedział je dokładnie w moich myślach. Zbliżył się jeszcze bardziej, tak, że teraz dzieliły nas już tylko centymetry, a wtedy ciemność ponownie ogarnęła przestrzeń między nami, pozbawiając mnie zmysłu wzroku.

________________________________

2 komentarze:

  1. Florenss! Oświadczam Ci z pełną premedytacją, że nienawidzę Cię za Twój talent pisarski. O.
    a tak ogólnie to całkiem nieźle. :) strasznie się uśmiałam z Jima, a serce prawie wyskoczyło mi z piersi kiedy przed S. rozgrywała się najprawdopodobniej jej najstraszniejsza scena w życiu.
    i co? i nic.
    czekam cierpliwie na rozdział drugi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy kooolejny? Smutno tak tylko jeden rozdzial wyglada ^ ^

    OdpowiedzUsuń