Przez kilka przeraźliwie długich
sekund stałam przy Jimie w kompletnych ciemnościach, nasłuchując kolejnych
odgłosów walki, czy chociażby pytań od Chłopaka w Czerni, ale jedyne co udało
mi się wyłapać był ciężki oddech Jima i jego bijące serce, gdy próbował się
uspokoić. Potem latarnia zapaliła się na dobre i zorientowałam się, że jesteśmy
z blondynem sami w zaułku. Ja i Jim. Nigdzie ani śladu Sophie.
Odeszłam kilka kroków od
chłopaka, by zajrzeć za kontener, przy którym ostatnio widziałam przyjaciółkę,
ale nie było tam niczego poza starymi pudełkami po pizzie i reklamówką z
podejrzaną zawartością. Wciągnęłam powoli powietrze, by nie zapomnieć, jak się
oddycha i rozejrzałam się.
Długonogie blondynki o
niebieskich oczach przecież nie znikają tak po prostu z ulic Londynu w kilka
sekund. Z drugiej strony, tajemniczy goście i rozmazane, walczące postacie
również nie występują tutaj zbyt często.
W desperacji otworzyłam klapę
kontenera na śmieci i zajrzałam do środka, by sprawdzić, czy może Sophie nie
ukryła się przed napastnikami wewnątrz. Tak, jak mogłam się tego spodziewać,
nie było jej tam.
- Gdzie jest Sophie? – Odwróciłam
się, słysząc słaby głos Jima. Wyglądał, jak gdyby dopiero co otrząsnął się z
okropnego koszmaru sennego i powoli wracał do rzeczywistości. Włosy miał
potargane, a nieskazitelna, turkusowa koszula pomięła się w kilku miejscach.
Zrobiło mi się go szkoda.
- Nie mam pojęcia – wymruczałam
pod nosem, obchodząc miejsce, w którym jeszcze niedawno leżał Chłopak w Czerni.
Wyciągnęłam swoją komórkę i
wybrałam numer przyjaciółki, ale jej telefon musiał być wyłączony. Westchnęłam,
bezradnie zadzierając głowę ku szczytom bloków wokół nas.
- Myślisz, że ją porwali? – Po
kręgosłupie przeszedł mi dreszcz strachu. Pomyślałam o tych dziwnych istotach,
które walczyły z Chłopakiem i wzdrygnęłam się. Zastanawiałam się, czy to tylko
mój umysł stroił sobie ze mnie żarty, czy może rzeczywiście tamte postacie
przypominały bardziej rozmazane fotografię, niż prawdziwych ludzi.
- Kto? Widziałeś ich? –
Postanowiłam zaryzykować i sprawdzić, czy Jim również miał przywidzenia.
- Nie – pokręcił głową. – Cały
czas miałem zamknięte oczy. Ale słyszałem, jak się bili…
- Ja też…
Wędrowałam wzrokiem po całym
zaułku, aż w końcu straciłam całą nadzieję, jaką miałam, że Sophie może się
gdzieś tutaj ukrywać. Opuściłam bezradnie ręce.
- Sophie musiała uciec, kiedy po
raz ostatni zgasło światło – powiedziałam do Jima niepewnie. – To jedyne
wytłumaczenie. Nie mogła się tutaj nigdzie ukryć, więc po prostu pobiegła w
stronę głównej ulicy. Pewnie jest już w połowie drogi do domu.
Nie chciałam nawet brać pod
uwagę, że Sophie mogła zostać porwana przez tamte dziwne kształty, czy
nieznajomego chłopaka. To było niemożliwe. Musiałaby przecież krzyczeć, bronić
się. Na pewno bym ją wtedy usłyszała.
Wyszliśmy szybko na dobrze
oświetloną ulicę i odetchnęliśmy z ulgą, czując jak opada nam z ramion ciężar
przytłaczającej atmosfery i wspomnień z ostatnich kilku minut. Z jednej strony
chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, ale z drugiej bałam się, że nie
zastanę tam Sophie. A co jeśli stało jej się coś poważnego? Co jeśli
rzeczywiście została porwana?
- Odprowadzę cię, jeśli chcesz –
zaproponował Jim, jak gdyby czytał mi w myślach. Pewnie widział, jak bardzo się
waham przez postawieniem chociażby kroku do przodu. Ciągle miałam wrażenie, że
tajemnicze postacie wyskoczą za nami i cały koszmar zacznie się od nowa.
Teraz, kiedy cała adrenalina
wyparowała z moich żył, zaczęło kręcić mi się w głowie, a nogi miałam jak z
waty. Trudno mi było nawet zmusić je do ruchu.
Pokiwałam głową w stronę Jima i
ruszyliśmy w stronę centrum. Wiedziałam, że łatwiej byłoby zamówić taksówkę,
ale czekanie na nią w tej okolicy wydawało mi się niesamowicie lekkomyślne, a
droga do domu nie zajęłaby nam więcej niż dwadzieścia minut na piechotę, co nie
było aż takie straszne.
Szliśmy w milczeniu, wrażliwi na
każdy szelest i szum, jaki dochodził do naszych uszu. Wciąż trzymałam się
blisko Jima, chociaż podświadomie wiedziałam, że w razie niebezpieczeństwa,
będziemy się ścigać w tym, kto szybciej ucieknie napastnikowi. Wystarczało mi
poczucie, że tuż obok jest drugi człowiek, któremu mogę zaufać.
Szybko dotarliśmy pod blok, w
którym mieszkałam z Sophie. Zatrzymałam się pod wejściem na klatkę schodową i
zajrzałam przez szybkę w drzwiach do ciemnego pomieszczenia. Mimowolnie zadrżałam
ze strachu.
- Wszystko w porządku? – zapytał
Jim, chociaż sam rozglądał się nerwowo dookoła.
- Tak. Nie. Nie wiem… -
odpowiedziałam szybko, opuszczając spojrzenie na swoje buty. Cieszyłam się, że
mimo krótkiej, wyjściowej sukienki postanowiłam założyć wygodne baleriny, bo
dzięki temu uniknęłam okropnych odcisków po dzisiejszym wieczorze.
- Będzie dobrze – próbował
pocieszyć mnie blondyn. – Sophie na pewno czeka już na górze.
Kiwnęłam głową, nie patrząc mu w
oczy. Miałam dziwne przeczucie, że Sophie wcale nie ma w mieszkaniu. Wzięłam
głęboki wdech i zamknęłam oczy. Wiedziałam, że niedługo będę musiała pożegnać
się z Jimem i wejść na klatkę schodową sama, ale wizja ta przerażała mnie na
razie tak bardzo, że nie mogłam nawet wydusić z siebie słowa.
- Może chcesz, żebym poszedł z
tobą i to sprawdził? – zapytał się mnie niepewnie Jim, przestępując z nogi na
nogę.
- Tak. Boże, tak – wyszeptałam z
ulgą, posyłając mu spojrzenie pełne wdzięczności. Na samą myśl o pozostaniu
samej paraliżował mnie strach. Sięgnęłam do kieszeni po klucz i przekręciłam go
w zamku, otwierając drzwi na klatkę schodową. – Przepraszam, że cię
przetrzymuję, po prostu…
- Nie ma sprawy. I tak boję się
sam wracać do domu po tym, co się stało – zaśmiał się, wchodząc za mną do
środka budynku. Wstrzymując oddech wymacałam na ścianie włącznik światła i
odetchnęłam z ulgą, kiedy mrok zastąpiło słabe światło energooszczędnej
żarówki.
Stwierdziłam, że Sophie na sto
procent przegrała ze mną zakład o orientację seksualną Jima. Po tym, jak otwarcie
przyznał, że czegoś się boi nie miałam wątpliwości, że jest gejem. W innym
wypadku udawałby, że nic na nim nie robią ostatnie zdarzenia, prawda?
Heteroseksualni faceci tak właśnie imponują kobietom. Z tego co słyszałam…
Weszliśmy po schodach na piąte piętro.
Byłam niezmiernie wdzięczna Jimowi za to, że nie pisnął nawet słówkiem, kiedy
przechodziliśmy koło windy, a ja zignorowałam ją, jak zawsze, i ruszyłam na
kolejne piętro. Nigdy nie używałam windy. Niekoniecznie chodziło o to, że bałam
się zamkniętych przestrzeni, czy nie ufałam tutejszej, po prostu kiedy tylko
widziałam urządzenie trzymające się na kilku metalowych linach, w głowie od
razu miałam najczarniejsze scenariusze. Do tego korzystanie ze schodów było
znacznie zdrowsze.
Drzwi do domu były zamknięte na
klucz, więc od razu domyśliłam się, że Sophie nie ma w środku. Nigdy nie
zamykała za sobą drzwi, nie byłam nawet pewna, czy wiedziała, że mamy w nich
zamek.
Weszliśmy do przedpokoju, który
łączył się z salonem i kuchnią. Lubiłam sposób, w jaki Sophie zagospodarowała
całą przestrzeń jeszcze zanim tutaj przyjechałam. Wszystkie meble były czarne
albo białe, ściany jasne, duże okna wychodzące na rzekę sto metrów od bloku,
szafki przepełnione grubymi tomami książek, które sprawiały, że czułam się aż przytłoczona
niezliczoną liczbą możliwości wyboru. Nawet gdybym chciała czytać jedną z tych
książek dziennie, musiałabym na to poświęcić co najmniej dwa lata. Jedyny
kolorowy akcent w pomieszczeniu stanowiły trzy, krwistoczerwone obrazy
powieszone nad białą kanapą. Typowe, modernistyczne podejście do sztuki.
Odłożyłam klucze na szafkę przy
drzwiach i weszłam do środka, ściągając buty starym, sprawdzonym sposobem –
nadeptując na pięty i wysuwając stopę. Było już grubo po drugiej w nocy, a ja
czułam, że mogłabym dosłownie zasnąć na stojąco.
Jim wszedł nieśmiało do salonu,
rozglądając się na boki i podziwiając kolekcję książek zebraną przez Sophie.
Zawsze lubiłam oglądać wyraz zaskoczenia na twarzach facetów przyprowadzanych
do domu przez moją przyjaciółkę, ponieważ wszyscy oni nie mogli uwierzyć, że
ktoś taki jak Sophie może rzeczywiście lubić czytanie. Była typem wyjątkowo
imprezowej, lekkomyślnej i głośnej osoby, ale kiedy tylko wokoło znikał tłum
ludzi zamieniała się w najbardziej leniwą, udomowioną osobę, jaką znałam.
- Chcesz się czegoś napić? –
zapytałam, wkraczając do kuchni. Żadne z nas specjalnie nie przejęło się tym,
że Sophie nie było w mieszkaniu. Wydawało mi się, że oboje przeczuwaliśmy, że
tak będzie, ale żadne z nas nie chciało tego powiedzieć na głos.
Jim pokiwał głową i usiadł za
blatem wysepki, która oddzielała kuchnie od salonu. Nastawiłam wodę na herbatę
i zajęłam miejsce obok Jima w oczekiwaniu na wrzątek. Wpatrywałam się w swoje
palce.
- Myślisz, że powinniśmy
zadzwonić na policję? – Jim zerknął na mnie niepewnie, robiąc zmieszaną minę.
Pokręciłam głową.
- Sophie jest pełnoletnia. Nawet
gdyby naprawdę zniknęła, nie mamy żadnych dowodów na to, że ją porwano, a od
zaginięcia musi minąć jakieś czterdzieści osiem godzin, czy coś w tym rodzaju,
żeby wzięli nas na poważnie – powiedziałam z rezygnacją, kręcąc głową. – Chyba
jedyne co możemy teraz zrobić, to czekać aż wróci.
- Może spróbuj do niej zadzwonić.
- Już próbowałam – mruknęłam, ale
i tak wzięłam do ręki telefon i wybrałam numer Sophie. Nadal brak sygnału.
Siedziałam układając w głowie
scenariusze tego, co mogło się przytrafić Sophie. Raz widziałam ją na tyle
furgonetki pędzącej autostradą w stronę zatoki, skąd porywacze mogliby ją
wywieść za granicę. Innym razem wyobrażałam ją sobie włóczacą się po ulicach
Londynu, praktycznie obłąkaną z przerażenia i szoku po ostatnich przeżyciach. W
każdej z tych wersji moja przyjaciółka nie wyglądała na zbyt szczęśliwą.
Zalałam kubki z herbatą wrzątkiem
i zamarłam wpatrując się w parującą ciecz.
Czym ty jesteś?
Nie miałam pojęcia skąd te trzy
słowa znalazły się w mojej głowie. Praktycznie zapomniałam o tym, że Chłopak w
Czerni odezwał się do mnie na sam koniec wszystkich dramatycznych wydarzeń tego
wieczoru, aż nagle nie wypłynęły one na powierzchnie mojej świadomości i nie
zaczęły odbijać się w moich myślach. Czym
ty jesteś?
A co on sobie wyobrażał zadając
mi takie pytanie? C z y m ja jestem?! Czy nikt nie nauczył go, jak
poprawnie zbudować zdanie pytające? Mogłam się spodziewać, że nie można za
wiele oczekiwać od ludzi leżących w podejrzanych zaułkach w sobotnie wieczory…
Nieświadomie warknęłam po nosem,
sprawiając, że Jim odsunął się ode mnie delikatnie ze spojrzeniem mówiącym
jasno, że zaczyna obawiać się o moje zdrowie psychiczne.
- Przepraszam – mruknęłam,
przywołując na twarzy wymuszony, ale wiarygodny uśmiech. – Po prostu
przypomniałam sobie o tamtym chłopaku… Zapytał się mnie czym jestem. C z y m!
- Niezbyt uprzejmie. – Jim posłał
mi rozbawione spojrzenie.
- Zachowywał się, jak gdyby
pierwszy raz na oczy widział dziewczynę…
- Może był na haju? Szczerze, nie
zdziwiłbym się.
- Ta. – Kącik moich ust
mimowolnie powędrował ku górze. – Ja też.
Śmialiśmy się chwilę z tego
słabego, aczkolwiek desperacko potrzebnego nam w tym momencie żartu, aż nie
zorientowałam się, że zbliża się trzecia nad ranem. Wstałam od stołu i
przejechałam dłońmi po czarnej sukience od Sophie, by ją trochę wyprostować.
- Idę do łóżka – powiadomiłam
Jima. Popatrzył się na mnie niepewnie, jak gdyby nie wiedział, czy próbuję tymi
słowami go wyprosić, czy może zaprosić do spędzenia wspólnej nocy. Żadna z tych
rzeczy nie wydawała mi się szczególnie kusząca. – Jeśli chcesz, możesz przespać
się na kanapie.
Jim wyglądał jakby mu ulżyło i
energicznie pokiwał głową, zerkając na białą kanapę w salonie. W środku
schowane było kilka kocyków i poduszek, więc gdy tylko je wyciągnęliśmy,
pożegnałam się z nim krótko i odeszłam w stronę swojej sypialni.
W mieszkaniu miałyśmy dwie
sypialnie połączone łazienką. Ja zajęłam pokój po prawej stronie, ponieważ Sophie
uparła się, by spać w pomieszczeniu z większymi oknami. Tłumaczyła, że to przez
jej problemy ze snem, ale w rzeczywistości wiedziałam, że po prostu uwielbiała
obserwować sąsiadów ze swojej sypialni. Naprzeciwko nas mieszkał jeden całkiem
przystojny mężczyzna, który często przechadzał się po domu bez koszulki.
Mi więc trafiła się mniejsza
sypialnia bez dogodnego widoku na przystojniaków bez koszulek. Nie narzekałam,
bo przynajmniej udało mi się dzięki temu wytargować mniejszy czynsz. Nigdy w
życiu nie mogłabym sobie pozwolić nawet na połowę takiego mieszkania w centrum
Londynu, gdyby Sophie nie brała na siebie większości opłat.
Oczywiście odbijała to sobie w
inny sposób. To ona rządziła kuchnią i salonem na weekendach i mogła
przyprowadzać facetów kiedy tylko chciała, a do tego była wolna od
jakichkolwiek obowiązków domowych.
Tak więc mieszkałam sobie w
pięknym mieszkaniu, płacąc niski czynsz, robiąc za sprzątaczkę swojej własnej
przyjaciółce, a do tego pracując w pobliskim centrum handlowym na pół etatu.
Były chwilę, kiedy czułam pewną niesprawiedliwość, ale zaraz potem
uświadamiałam sobie, że naprawdę mogłam trafić gorzej. Nie było źle.
W mojej sypialni mieścił się
tylko gruby materac, na którym spałam, kilka pudeł, w których trzymałam swoje
rzeczy, wieszak na ubrania i jedna ogromna, nadmuchiwana poduszka, która robiła
mi za pufę. Ściany były białe, tak jak w całym mieszkaniu, a na jednej z nich
powiesiłam kolaż zdjęć z liceum, który ktoś zrobił dla mnie na moje ostatnie
urodziny.
Nie było to przytulne gniazdko,
ale czułam się w nim naturalnie i wygodnie. Lubiłam surowy wygląd mojego pokoju
i nie przeszkadzały mi komentarze Sophie, gdy mówiła, że powinnam się tu „w końcu
urządzić”. Ja już się urządziłam. Właśnie w taki sposób.
Próbowałam zasnąć, ale moje serce
przyspieszało niebezpiecznie za każdym razem, gdy po ścianach przesuwał się
jakiś nietypowy cień. W głębi ducha naprawdę chciałam śmiać się z własnej
głupoty przez tę dziecinną obsesję na punkcję cieni, które miałyby mnie
niespodziewanie zaatakować, ale nie mogłam. Coś w mojej głowie wciąż
podpowiadało mi, że to co widziałam w ciemnym zaułku było prawdą. Moja
wyobraźnia nie miała z tym nic wspólnego.
Wypuściłam z ust powietrze z
głośnym jękiem irytacji, zakrywając głowę kołdrą. Teraz moje stopy wystawały
nie przykryte i z niewyjaśnionych powodów czułam się jeszcze gorzej z tego
powodu.
Kiedy palce u stóp zaczęły mi
drętwieć z zimna, powoli podkuliłam nogi i zwinęłam się w kłębek pod kołdrą,
zostawiając sobie tylko mały otwór przy głowie, żeby mieć czym oddychać. Nie
chciałam panikować, ale teraz, kiedy już nie mogłam zobaczyć cieni na ścianach,
zaczęłam słyszeć jakieś szepty. Wmawiałam sobie, że to moja podświadomość stroi
sobie ze mnie żarty. Mój umysł jawnie daje mi do zrozumienia, że jestem przemęczona,
albo i nawet już śpię, dlatego słyszę te wszystkie szumy wokół siebie.
Zacisnęłam mocno powieki i
zaczęłam przypominać sobie teksty piosenek, by zająć czymś myśli. Pomogło, bo
ostatecznie zasnęłam po kilku minutach nucenia utworów Jamesa Blunta.
Obudził mnie zgrzyt klucza
przekręcanego w zamku lecz dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, co to
oznacza. Wyskoczyłam z pościeli, łapiąc w biegu bluzę, którą założyłam na
podkoszulek, w którym spałam i spodnie od dresu. Jim stał już w przedpokoju, przyglądając
się niepewnie, jak drzwi frontowe powoli otwierają się a do środka wchodzi
znajoma wysoka blondynka.
Gdybym dobrze nie znała Sophie,
pomyślałabym, że spędziła noc w klubie nocnym, upijając się do granic
możliwości, bo wyglądała, jak gdyby ledwo co mogła ustać na nogach, jednak
wiedziałam, że to nie mogła być prawda. Nigdy w życiu nie widziałam jej
pijanej. Nigdy nawet nie widziałam, by była chociaż lekko wstawiona. Do tego
nie mogłam uwierzyć w to, że moja przyjaciółka mogłaby tak po prostu zostawić
nas w ślepym zaułku i wrócić do baru, by bawić się dalej w najlepsze. To po
prostu nie było w jej stylu.
- Sophie? – odezwałam się cicho,
próbując odczytać jej wyraz twarzy.
Sophie opierała się o jedną ze
ścian i spoglądała na podłogę, jak gdyby unikała kontaktu wzrokowego.
Wymamrotała coś pod nosem, po czym po jej ciele przeszedł jeden, krótki
dreszcz, zapowiadający wymioty. Dopadłam do niej akurat, by przytrzymać ją,
kiedy zgięła się w pół i pozbyła się nieprzetrawionych resztek kolacji z
poprzedniego wieczoru.
Jim patrzył na nas obie
przerażony. Stał sztywno w jednym miejscu, nie wiedząc, czy mi pomóc, czy może
usunąć mi się z drogi i nie przeszkadzać, kiedy prowadziłam Sophie do łazienki.
W końcu postanowił podążyć za nami bez słowa i przyglądał się mi, jak usadzałam
przyjaciółkę koło muszli klozetowej.
Sama nie wiedziałam, co o tym
wszystkim myśleć.
Z jednej strony cały wieczór
umierałam ze strachu, myśląc, że ktoś porwał moją przyjaciółkę, więc cieszyłam
się, że jednak nic jej się nie stało, ale z drugiej strony nie spodziewałabym
się po niej aż tak widowiskowego powrotu i szczerze, miałam ochotę nawrzeszczeć
na nią za lekkomyślność i przysporzenie nam kłopotów.
Moje przemyślenia przerwała
kolejna fala wymiotów.
Stwierdziłam, że i tak
jakąkolwiek rozmowę z Sophie będę musiała przełożyć na później, kiedy będzie
już w ogóle zdolna mówić. Teraz tylko siedziałam obok niej, trzymając jej
długie, blond włosy i wpatrując się w przestrzeń. Starałam się ignorować
nieprzyjemny zapach, który teraz unosił się w całej łazience.
- Musisz wziąć długi prysznic,
mała – mruknęłam, zerkając na Sophie i od razu tego żałując, gdy ponownie
pochyliła się nad toaletą. Mnie samej zrobiło się przez to wszystko niedobrze.
Nagle Sophie po raz pierwszy
odwróciła spojrzenie w moją stronę i nawiązałyśmy kontakt wzrokowy. Mój
uprzejmy uśmiech zmył się z mojej twarzy wraz z nadejściem poczucia zagrożenia.
Oczy Sophie wyrażały… nienawiść. Wyglądała, jakby była na mnie wściekła i nie
miałam pojęcia o co jej chodzi.
Mrugnęłam i dosłownie w chwili,
kiedy ponownie otworzyłam oczy, twarz Sophie znów wyrażała tylko totalne
zmęczenie i dezorientację.
__________________________________
Byłabym wdzięczna, gdyby każdy, kto to przeczyta zostawił pod spodem komentarz
Z góry dziękuję :)
Kocham..<3
OdpowiedzUsuńAch piszesz zajebiście. Nic dodać nic ująć!
OdpowiedzUsuńCóż jak na razie nie jestem w stanie niczego za wiele powiedzieć :) Ale z całą pewnością wszystko tutaj mi się podoba! :)
OdpowiedzUsuńZ pewnością masz zajebistego pomysla na bloga. Czekam..
OdpowiedzUsuń