wtorek, 6 maja 2014

Rozdział drugi

Przez kilka przeraźliwie długich sekund stałam przy Jimie w kompletnych ciemnościach, nasłuchując kolejnych odgłosów walki, czy chociażby pytań od Chłopaka w Czerni, ale jedyne co udało mi się wyłapać był ciężki oddech Jima i jego bijące serce, gdy próbował się uspokoić. Potem latarnia zapaliła się na dobre i zorientowałam się, że jesteśmy z blondynem sami w zaułku. Ja i Jim. Nigdzie ani śladu Sophie.
Odeszłam kilka kroków od chłopaka, by zajrzeć za kontener, przy którym ostatnio widziałam przyjaciółkę, ale nie było tam niczego poza starymi pudełkami po pizzie i reklamówką z podejrzaną zawartością. Wciągnęłam powoli powietrze, by nie zapomnieć, jak się oddycha i rozejrzałam się.
Długonogie blondynki o niebieskich oczach przecież nie znikają tak po prostu z ulic Londynu w kilka sekund. Z drugiej strony, tajemniczy goście i rozmazane, walczące postacie również nie występują tutaj zbyt często.
W desperacji otworzyłam klapę kontenera na śmieci i zajrzałam do środka, by sprawdzić, czy może Sophie nie ukryła się przed napastnikami wewnątrz. Tak, jak mogłam się tego spodziewać, nie było jej tam.
- Gdzie jest Sophie? – Odwróciłam się, słysząc słaby głos Jima. Wyglądał, jak gdyby dopiero co otrząsnął się z okropnego koszmaru sennego i powoli wracał do rzeczywistości. Włosy miał potargane, a nieskazitelna, turkusowa koszula pomięła się w kilku miejscach. Zrobiło mi się go szkoda.
- Nie mam pojęcia – wymruczałam pod nosem, obchodząc miejsce, w którym jeszcze niedawno leżał Chłopak w Czerni.
Wyciągnęłam swoją komórkę i wybrałam numer przyjaciółki, ale jej telefon musiał być wyłączony. Westchnęłam, bezradnie zadzierając głowę ku szczytom bloków wokół nas.
- Myślisz, że ją porwali? – Po kręgosłupie przeszedł mi dreszcz strachu. Pomyślałam o tych dziwnych istotach, które walczyły z Chłopakiem i wzdrygnęłam się. Zastanawiałam się, czy to tylko mój umysł stroił sobie ze mnie żarty, czy może rzeczywiście tamte postacie przypominały bardziej rozmazane fotografię, niż prawdziwych ludzi.
- Kto? Widziałeś ich? – Postanowiłam zaryzykować i sprawdzić, czy Jim również miał przywidzenia.
- Nie – pokręcił głową. – Cały czas miałem zamknięte oczy. Ale słyszałem, jak się bili…
- Ja też…
Wędrowałam wzrokiem po całym zaułku, aż w końcu straciłam całą nadzieję, jaką miałam, że Sophie może się gdzieś tutaj ukrywać. Opuściłam bezradnie ręce.
- Sophie musiała uciec, kiedy po raz ostatni zgasło światło – powiedziałam do Jima niepewnie. – To jedyne wytłumaczenie. Nie mogła się tutaj nigdzie ukryć, więc po prostu pobiegła w stronę głównej ulicy. Pewnie jest już w połowie drogi do domu.
Nie chciałam nawet brać pod uwagę, że Sophie mogła zostać porwana przez tamte dziwne kształty, czy nieznajomego chłopaka. To było niemożliwe. Musiałaby przecież krzyczeć, bronić się. Na pewno bym ją wtedy usłyszała.
Wyszliśmy szybko na dobrze oświetloną ulicę i odetchnęliśmy z ulgą, czując jak opada nam z ramion ciężar przytłaczającej atmosfery i wspomnień z ostatnich kilku minut. Z jednej strony chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, ale z drugiej bałam się, że nie zastanę tam Sophie. A co jeśli stało jej się coś poważnego? Co jeśli rzeczywiście została porwana?
- Odprowadzę cię, jeśli chcesz – zaproponował Jim, jak gdyby czytał mi w myślach. Pewnie widział, jak bardzo się waham przez postawieniem chociażby kroku do przodu. Ciągle miałam wrażenie, że tajemnicze postacie wyskoczą za nami i cały koszmar zacznie się od nowa.
Teraz, kiedy cała adrenalina wyparowała z moich żył, zaczęło kręcić mi się w głowie, a nogi miałam jak z waty. Trudno mi było nawet zmusić je do ruchu.
Pokiwałam głową w stronę Jima i ruszyliśmy w stronę centrum. Wiedziałam, że łatwiej byłoby zamówić taksówkę, ale czekanie na nią w tej okolicy wydawało mi się niesamowicie lekkomyślne, a droga do domu nie zajęłaby nam więcej niż dwadzieścia minut na piechotę, co nie było aż takie straszne.
Szliśmy w milczeniu, wrażliwi na każdy szelest i szum, jaki dochodził do naszych uszu. Wciąż trzymałam się blisko Jima, chociaż podświadomie wiedziałam, że w razie niebezpieczeństwa, będziemy się ścigać w tym, kto szybciej ucieknie napastnikowi. Wystarczało mi poczucie, że tuż obok jest drugi człowiek, któremu mogę zaufać.
Szybko dotarliśmy pod blok, w którym mieszkałam z Sophie. Zatrzymałam się pod wejściem na klatkę schodową i zajrzałam przez szybkę w drzwiach do ciemnego pomieszczenia. Mimowolnie zadrżałam ze strachu.
- Wszystko w porządku? – zapytał Jim, chociaż sam rozglądał się nerwowo dookoła.
- Tak. Nie. Nie wiem… - odpowiedziałam szybko, opuszczając spojrzenie na swoje buty. Cieszyłam się, że mimo krótkiej, wyjściowej sukienki postanowiłam założyć wygodne baleriny, bo dzięki temu uniknęłam okropnych odcisków po dzisiejszym wieczorze.
- Będzie dobrze – próbował pocieszyć mnie blondyn. – Sophie na pewno czeka już na górze.
Kiwnęłam głową, nie patrząc mu w oczy. Miałam dziwne przeczucie, że Sophie wcale nie ma w mieszkaniu. Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy. Wiedziałam, że niedługo będę musiała pożegnać się z Jimem i wejść na klatkę schodową sama, ale wizja ta przerażała mnie na razie tak bardzo, że nie mogłam nawet wydusić z siebie słowa.
- Może chcesz, żebym poszedł z tobą i to sprawdził? – zapytał się mnie niepewnie Jim, przestępując z nogi na nogę.
- Tak. Boże, tak – wyszeptałam z ulgą, posyłając mu spojrzenie pełne wdzięczności. Na samą myśl o pozostaniu samej paraliżował mnie strach. Sięgnęłam do kieszeni po klucz i przekręciłam go w zamku, otwierając drzwi na klatkę schodową. – Przepraszam, że cię przetrzymuję, po prostu…
- Nie ma sprawy. I tak boję się sam wracać do domu po tym, co się stało – zaśmiał się, wchodząc za mną do środka budynku. Wstrzymując oddech wymacałam na ścianie włącznik światła i odetchnęłam z ulgą, kiedy mrok zastąpiło słabe światło energooszczędnej żarówki.
Stwierdziłam, że Sophie na sto procent przegrała ze mną zakład o orientację seksualną Jima. Po tym, jak otwarcie przyznał, że czegoś się boi nie miałam wątpliwości, że jest gejem. W innym wypadku udawałby, że nic na nim nie robią ostatnie zdarzenia, prawda? Heteroseksualni faceci tak właśnie imponują kobietom. Z tego co słyszałam…
Weszliśmy po schodach na piąte piętro. Byłam niezmiernie wdzięczna Jimowi za to, że nie pisnął nawet słówkiem, kiedy przechodziliśmy koło windy, a ja zignorowałam ją, jak zawsze, i ruszyłam na kolejne piętro. Nigdy nie używałam windy. Niekoniecznie chodziło o to, że bałam się zamkniętych przestrzeni, czy nie ufałam tutejszej, po prostu kiedy tylko widziałam urządzenie trzymające się na kilku metalowych linach, w głowie od razu miałam najczarniejsze scenariusze. Do tego korzystanie ze schodów było znacznie zdrowsze.
Drzwi do domu były zamknięte na klucz, więc od razu domyśliłam się, że Sophie nie ma w środku. Nigdy nie zamykała za sobą drzwi, nie byłam nawet pewna, czy wiedziała, że mamy w nich zamek.
Weszliśmy do przedpokoju, który łączył się z salonem i kuchnią. Lubiłam sposób, w jaki Sophie zagospodarowała całą przestrzeń jeszcze zanim tutaj przyjechałam. Wszystkie meble były czarne albo białe, ściany jasne, duże okna wychodzące na rzekę sto metrów od bloku, szafki przepełnione grubymi tomami książek, które sprawiały, że czułam się aż przytłoczona niezliczoną liczbą możliwości wyboru. Nawet gdybym chciała czytać jedną z tych książek dziennie, musiałabym na to poświęcić co najmniej dwa lata. Jedyny kolorowy akcent w pomieszczeniu stanowiły trzy, krwistoczerwone obrazy powieszone nad białą kanapą. Typowe, modernistyczne podejście do sztuki.
Odłożyłam klucze na szafkę przy drzwiach i weszłam do środka, ściągając buty starym, sprawdzonym sposobem – nadeptując na pięty i wysuwając stopę. Było już grubo po drugiej w nocy, a ja czułam, że mogłabym dosłownie zasnąć na stojąco.
Jim wszedł nieśmiało do salonu, rozglądając się na boki i podziwiając kolekcję książek zebraną przez Sophie. Zawsze lubiłam oglądać wyraz zaskoczenia na twarzach facetów przyprowadzanych do domu przez moją przyjaciółkę, ponieważ wszyscy oni nie mogli uwierzyć, że ktoś taki jak Sophie może rzeczywiście lubić czytanie. Była typem wyjątkowo imprezowej, lekkomyślnej i głośnej osoby, ale kiedy tylko wokoło znikał tłum ludzi zamieniała się w najbardziej leniwą, udomowioną osobę, jaką znałam.
- Chcesz się czegoś napić? – zapytałam, wkraczając do kuchni. Żadne z nas specjalnie nie przejęło się tym, że Sophie nie było w mieszkaniu. Wydawało mi się, że oboje przeczuwaliśmy, że tak będzie, ale żadne z nas nie chciało tego powiedzieć na głos.
Jim pokiwał głową i usiadł za blatem wysepki, która oddzielała kuchnie od salonu. Nastawiłam wodę na herbatę i zajęłam miejsce obok Jima w oczekiwaniu na wrzątek. Wpatrywałam się w swoje palce.
- Myślisz, że powinniśmy zadzwonić na policję? – Jim zerknął na mnie niepewnie, robiąc zmieszaną minę.
Pokręciłam głową.
- Sophie jest pełnoletnia. Nawet gdyby naprawdę zniknęła, nie mamy żadnych dowodów na to, że ją porwano, a od zaginięcia musi minąć jakieś czterdzieści osiem godzin, czy coś w tym rodzaju, żeby wzięli nas na poważnie – powiedziałam z rezygnacją, kręcąc głową. – Chyba jedyne co możemy teraz zrobić, to czekać aż wróci.
- Może spróbuj do niej zadzwonić.
- Już próbowałam – mruknęłam, ale i tak wzięłam do ręki telefon i wybrałam numer Sophie. Nadal brak sygnału.
Siedziałam układając w głowie scenariusze tego, co mogło się przytrafić Sophie. Raz widziałam ją na tyle furgonetki pędzącej autostradą w stronę zatoki, skąd porywacze mogliby ją wywieść za granicę. Innym razem wyobrażałam ją sobie włóczacą się po ulicach Londynu, praktycznie obłąkaną z przerażenia i szoku po ostatnich przeżyciach. W każdej z tych wersji moja przyjaciółka nie wyglądała na zbyt szczęśliwą.
Zalałam kubki z herbatą wrzątkiem i zamarłam wpatrując się w parującą ciecz.
Czym ty jesteś?
Nie miałam pojęcia skąd te trzy słowa znalazły się w mojej głowie. Praktycznie zapomniałam o tym, że Chłopak w Czerni odezwał się do mnie na sam koniec wszystkich dramatycznych wydarzeń tego wieczoru, aż nagle nie wypłynęły one na powierzchnie mojej świadomości i nie zaczęły odbijać się w moich myślach. Czym ty jesteś?
A co on sobie wyobrażał zadając mi takie pytanie?  C z y m  ja jestem?! Czy nikt nie nauczył go, jak poprawnie zbudować zdanie pytające? Mogłam się spodziewać, że nie można za wiele oczekiwać od ludzi leżących w podejrzanych zaułkach w sobotnie wieczory…
Nieświadomie warknęłam po nosem, sprawiając, że Jim odsunął się ode mnie delikatnie ze spojrzeniem mówiącym jasno, że zaczyna obawiać się o moje zdrowie psychiczne.
- Przepraszam – mruknęłam, przywołując na twarzy wymuszony, ale wiarygodny uśmiech. – Po prostu przypomniałam sobie o tamtym chłopaku… Zapytał się mnie czym jestem.  C z y m!
- Niezbyt uprzejmie. – Jim posłał mi rozbawione spojrzenie.
- Zachowywał się, jak gdyby pierwszy raz na oczy widział dziewczynę…
- Może był na haju? Szczerze, nie zdziwiłbym się.
- Ta. – Kącik moich ust mimowolnie powędrował ku górze. – Ja też.
Śmialiśmy się chwilę z tego słabego, aczkolwiek desperacko potrzebnego nam w tym momencie żartu, aż nie zorientowałam się, że zbliża się trzecia nad ranem. Wstałam od stołu i przejechałam dłońmi po czarnej sukience od Sophie, by ją trochę wyprostować.
- Idę do łóżka – powiadomiłam Jima. Popatrzył się na mnie niepewnie, jak gdyby nie wiedział, czy próbuję tymi słowami go wyprosić, czy może zaprosić do spędzenia wspólnej nocy. Żadna z tych rzeczy nie wydawała mi się szczególnie kusząca. – Jeśli chcesz, możesz przespać się na kanapie.
Jim wyglądał jakby mu ulżyło i energicznie pokiwał głową, zerkając na białą kanapę w salonie. W środku schowane było kilka kocyków i poduszek, więc gdy tylko je wyciągnęliśmy, pożegnałam się z nim krótko i odeszłam w stronę swojej sypialni.
W mieszkaniu miałyśmy dwie sypialnie połączone łazienką. Ja zajęłam pokój po prawej stronie, ponieważ Sophie uparła się, by spać w pomieszczeniu z większymi oknami. Tłumaczyła, że to przez jej problemy ze snem, ale w rzeczywistości wiedziałam, że po prostu uwielbiała obserwować sąsiadów ze swojej sypialni. Naprzeciwko nas mieszkał jeden całkiem przystojny mężczyzna, który często przechadzał się po domu bez koszulki.
Mi więc trafiła się mniejsza sypialnia bez dogodnego widoku na przystojniaków bez koszulek. Nie narzekałam, bo przynajmniej udało mi się dzięki temu wytargować mniejszy czynsz. Nigdy w życiu nie mogłabym sobie pozwolić nawet na połowę takiego mieszkania w centrum Londynu, gdyby Sophie nie brała na siebie większości opłat.
Oczywiście odbijała to sobie w inny sposób. To ona rządziła kuchnią i salonem na weekendach i mogła przyprowadzać facetów kiedy tylko chciała, a do tego była wolna od jakichkolwiek obowiązków domowych.
Tak więc mieszkałam sobie w pięknym mieszkaniu, płacąc niski czynsz, robiąc za sprzątaczkę swojej własnej przyjaciółce, a do tego pracując w pobliskim centrum handlowym na pół etatu. Były chwilę, kiedy czułam pewną niesprawiedliwość, ale zaraz potem uświadamiałam sobie, że naprawdę mogłam trafić gorzej. Nie było źle.
W mojej sypialni mieścił się tylko gruby materac, na którym spałam, kilka pudeł, w których trzymałam swoje rzeczy, wieszak na ubrania i jedna ogromna, nadmuchiwana poduszka, która robiła mi za pufę. Ściany były białe, tak jak w całym mieszkaniu, a na jednej z nich powiesiłam kolaż zdjęć z liceum, który ktoś zrobił dla mnie na moje ostatnie urodziny.
Nie było to przytulne gniazdko, ale czułam się w nim naturalnie i wygodnie. Lubiłam surowy wygląd mojego pokoju i nie przeszkadzały mi komentarze Sophie, gdy mówiła, że powinnam się tu „w końcu urządzić”. Ja już się urządziłam. Właśnie w taki sposób.
Próbowałam zasnąć, ale moje serce przyspieszało niebezpiecznie za każdym razem, gdy po ścianach przesuwał się jakiś nietypowy cień. W głębi ducha naprawdę chciałam śmiać się z własnej głupoty przez tę dziecinną obsesję na punkcję cieni, które miałyby mnie niespodziewanie zaatakować, ale nie mogłam. Coś w mojej głowie wciąż podpowiadało mi, że to co widziałam w ciemnym zaułku było prawdą. Moja wyobraźnia nie miała z tym nic wspólnego.
Wypuściłam z ust powietrze z głośnym jękiem irytacji, zakrywając głowę kołdrą. Teraz moje stopy wystawały nie przykryte i z niewyjaśnionych powodów czułam się jeszcze gorzej z tego powodu.
Kiedy palce u stóp zaczęły mi drętwieć z zimna, powoli podkuliłam nogi i zwinęłam się w kłębek pod kołdrą, zostawiając sobie tylko mały otwór przy głowie, żeby mieć czym oddychać. Nie chciałam panikować, ale teraz, kiedy już nie mogłam zobaczyć cieni na ścianach, zaczęłam słyszeć jakieś szepty. Wmawiałam sobie, że to moja podświadomość stroi sobie ze mnie żarty. Mój umysł jawnie daje mi do zrozumienia, że jestem przemęczona, albo i nawet już śpię, dlatego słyszę te wszystkie szumy wokół siebie.
Zacisnęłam mocno powieki i zaczęłam przypominać sobie teksty piosenek, by zająć czymś myśli. Pomogło, bo ostatecznie zasnęłam po kilku minutach nucenia utworów Jamesa Blunta.

Obudził mnie zgrzyt klucza przekręcanego w zamku lecz dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, co to oznacza. Wyskoczyłam z pościeli, łapiąc w biegu bluzę, którą założyłam na podkoszulek, w którym spałam i spodnie od dresu. Jim stał już w przedpokoju, przyglądając się niepewnie, jak drzwi frontowe powoli otwierają się a do środka wchodzi znajoma wysoka blondynka.
Gdybym dobrze nie znała Sophie, pomyślałabym, że spędziła noc w klubie nocnym, upijając się do granic możliwości, bo wyglądała, jak gdyby ledwo co mogła ustać na nogach, jednak wiedziałam, że to nie mogła być prawda. Nigdy w życiu nie widziałam jej pijanej. Nigdy nawet nie widziałam, by była chociaż lekko wstawiona. Do tego nie mogłam uwierzyć w to, że moja przyjaciółka mogłaby tak po prostu zostawić nas w ślepym zaułku i wrócić do baru, by bawić się dalej w najlepsze. To po prostu nie było w jej stylu.
- Sophie? – odezwałam się cicho, próbując odczytać jej wyraz twarzy.
Sophie opierała się o jedną ze ścian i spoglądała na podłogę, jak gdyby unikała kontaktu wzrokowego. Wymamrotała coś pod nosem, po czym po jej ciele przeszedł jeden, krótki dreszcz, zapowiadający wymioty. Dopadłam do niej akurat, by przytrzymać ją, kiedy zgięła się w pół i pozbyła się nieprzetrawionych resztek kolacji z poprzedniego wieczoru.
Jim patrzył na nas obie przerażony. Stał sztywno w jednym miejscu, nie wiedząc, czy mi pomóc, czy może usunąć mi się z drogi i nie przeszkadzać, kiedy prowadziłam Sophie do łazienki. W końcu postanowił podążyć za nami bez słowa i przyglądał się mi, jak usadzałam przyjaciółkę koło muszli klozetowej.
Sama nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć.
Z jednej strony cały wieczór umierałam ze strachu, myśląc, że ktoś porwał moją przyjaciółkę, więc cieszyłam się, że jednak nic jej się nie stało, ale z drugiej strony nie spodziewałabym się po niej aż tak widowiskowego powrotu i szczerze, miałam ochotę nawrzeszczeć na nią za lekkomyślność i przysporzenie nam kłopotów.
Moje przemyślenia przerwała kolejna fala wymiotów.
Stwierdziłam, że i tak jakąkolwiek rozmowę z Sophie będę musiała przełożyć na później, kiedy będzie już w ogóle zdolna mówić. Teraz tylko siedziałam obok niej, trzymając jej długie, blond włosy i wpatrując się w przestrzeń. Starałam się ignorować nieprzyjemny zapach, który teraz unosił się w całej łazience.
- Musisz wziąć długi prysznic, mała – mruknęłam, zerkając na Sophie i od razu tego żałując, gdy ponownie pochyliła się nad toaletą. Mnie samej zrobiło się przez to wszystko niedobrze.
Nagle Sophie po raz pierwszy odwróciła spojrzenie w moją stronę i nawiązałyśmy kontakt wzrokowy. Mój uprzejmy uśmiech zmył się z mojej twarzy wraz z nadejściem poczucia zagrożenia. Oczy Sophie wyrażały… nienawiść. Wyglądała, jakby była na mnie wściekła i nie miałam pojęcia o co jej chodzi.
Mrugnęłam i dosłownie w chwili, kiedy ponownie otworzyłam oczy, twarz Sophie znów wyrażała tylko totalne zmęczenie i dezorientację.

__________________________________

Byłabym wdzięczna, gdyby każdy, kto to przeczyta zostawił pod spodem komentarz
Z góry dziękuję :)

4 komentarze:

  1. Ach piszesz zajebiście. Nic dodać nic ująć!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż jak na razie nie jestem w stanie niczego za wiele powiedzieć :) Ale z całą pewnością wszystko tutaj mi się podoba! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Z pewnością masz zajebistego pomysla na bloga. Czekam..

    OdpowiedzUsuń