czwartek, 16 października 2014

Rozdział dziesiąty



Nie dostałam od Jamesa żadnej informacji dotyczącej tego gdzie i o której godzinie mamy się spotkać, by dotrzeć do Sheffield. Jedyne co wiedziałam, to dzień naszej podróży. Sobota. A do soboty zostały mi jeszcze dwa, spokojne dni. Przynajmniej taką miałam nadzieję, bo kiedy wróciłam do domu i zobaczyłam Sophie z Oliverem i kilkoma jego kumplami rozsadzonymi na kanapie w naszym salonie trochę straciłam wiarę w cokolwiek.
Pierwsze co zrobiłam, to szybko sprawdziłam, czy wśród gości nie ma nigdzie Noah. Nie było. Poza Oliverem nie rozpoznawałam żadnej z twarzy, więc szybko wycofałam się do swojego pokoju i zamknęłam za sobą drzwi.
Chciałam spędzić wieczór na przeglądaniu zdjęć na instagramie i słuchaniu muzyki, ale kiedy włączyłam swój telefon zobaczyłam pięć nieodebranych połączeń od Marka. Świetnie. Czy ten dzień mógł się skończyć jeszcze gorzej?
Zastanawiałam się, czy opłaca się w ogóle do niego oddzwaniać, kiedy mój telefon zawibrował, a na ekranie pokazał się numer Marka. Odetchnęłam głęboko. Po tym wszystkim przez co ostatnio przeszłam łatwiej było mi się przyznać przed samą sobą, dlaczego tak bardzo irytował mnie ten chłopak. Próbowałam go wykorzystać, jako środek na zapomnienie o Noah, który dał mi kosza raz i to nie bezpośrednio, i chociaż próbowałam sobie wmówić, że już nic do niego nie czuję (i nawet na chwilę w to uwierzyłam) to oszukiwałam tylko siebie i Marka. Byłam okropnym człowiekiem.
- Tak? – odebrałam.
- Cześć – usłyszałam jego głos i nie mogłam powstrzymać małej, wrednej istotki w mojej głowie, która przekręciła oczami z irytacją. Przypomniałam sobie, jak zachowywał się przy mnie James i uświadomiłam sobie, jak wiele mamy ze sobą wspólnego. Oboje nie potrafimy ukrywać negatywnych emocji.
- Co tam? – zapytałam, kiedy Mark nie mówił nic przez dłuższą chwilę. W przedpokoju usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i okrzyki, witające nowego gościa. Miałam ochotę tam wrócić i wyrzucić ich wszystkich z naszego mieszkania, ale wiedziałam, że nie mam takiego prawa.
- Tak się tylko zastanawiałem, co robisz?
- Mark… - zawahałam się. Musiałam zebrać się w sobie na odwagę i przedstawić mu sytuację szybko i przejrzyście. Żeby nie miał więcej złudzeń. – Nie wydaję mi się, żeby to był dobry pomysł, żebyś do mnie dzwonił.
- Dlaczego? Jesteś zajęta? Mogę zadzwonić później, jeśli to coś ważnego – zaczął się jąkać.
- Nie o to mi chodziło. Po prostu nie wydaje mi się, żeby to miało jakiś sens. Ty. Ja. Nigdy. – Dopiero, kiedy powiedziałam ostatnie słowo, zauważyłam, że drzwi do mojej sypialni są uchylone i stoi w nich Noah. Moje serce podskoczyło mi w piersi i z nieznanych mi przyczyn poczułam wyrzuty sumienia. – Przepraszam, że tak wyszło. Nie chciałam…
Rozłączył się… Rozłączył?! O mój Boże! Ten mały wodorost tak po prostu się rozłączył! Łał. Co za dojrzałość. Pogratulować.
- Zły moment? – zapytał Noah, robiąc krok w moją stronę z zakłopotaną miną. Zastanawiałam się, jak on to robił, że jego oczy nigdy nie wyrażały żadnych emocji. Mogłam odczytać wszystko z jego postawy i wyrazu twarzy, ale nigdy z oczu. To mnie w nim chyba najbardziej fascynowało.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo – mruknęłam zwijając się w kłębek na materacu i odrzucając telefon jak najdalej od siebie. Żałowałam, że Noah musiał mnie zobaczyć i usłyszeć akurat podczas rozmowy z Markiem.
- Chcesz zostać sama? – zapytał niepewnie, przyglądając mi się z uwagą. Pokręciłam głową wtuloną w kołdrę robiąc z moich włosów jeden wielki bałagan. Jak mogłam tak mało starać się przy chłopaku, na którym tam bardzo mi zależało? – Przyniosłem ciastka.
Potrząsnął pudełkiem korzennych herbatników. Bogowie zesłali mi zbawienie! Moje ulubione ciastka!
Podniosłam się gwałtownie, starając się przywołać uśmiech na ustach.
- Jesteś aniołem – szepnęłam, wyciągając dłoń, by wziąć od niego herbatnika. Noah usiadł koło mnie na materacu, śmiejąc się swoim niskim, przyjemnym głosem. Nigdy nie zastanawiałam się skąd pochodził, chociaż nie mówił jak typowy Londyńczyk. Jak w ogóle mówi typowy Londyńczyk? Przecież dziewięćdziesiąt procent ludzi mieszkających w stolicy to obcokrajowcy…
- Nie. Jestem kierowcą i musiałem przynieść sobie coś, czym będę mógł zająć myśli, kiedy inni będą pić – wytłumaczył, uśmiechając się. Jego oczy pozostały bez wyrazu. Ciemnozielone, ale puste. – W sumie to przyszedłem już żeby ich odwieźć, ale nikt nie chce jeszcze iść, więc stwierdziłem, że przyjdę do ciebie i z tobą porozmawiam.
- O czymś konkretnym? – zmieszałam się.
- Chyba jestem ci winny przeprosiny – powiedział, odwracając wzrok. Jego słowa były jak igły wbijane prosto w moje pogniecione i bezużyteczne serce. Przepraszał? Za to, że mnie pocałował? Czy za to, że ignorował mnie przez ostatnie kilka dni?
- Nie musisz przepraszać… - wyszeptałam, bo nie wiedziałam co powiedzieć. Oboje wpatrywaliśmy się w swoje dłonie w niezręcznej ciszy.
- Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że byłem wtedy pijany i nie myślałem nad tym co robię. Przepraszam.
- Ej, spokojnie. Nie całujesz aż tak źle – próbowałam zamienić wszystko w żart, trącając go w ramię łokciem. Zaśmiał się i udał, że ociera pot z czoła z ulgą.
- Czyli nic między nami się nie zmieniło? – upewnił się, a ja z bolącym sercem pokiwałam głową. Uśmiechnął się pod nosem i skrzyżował ręce za głową, układając się wygodnie na moim materacu. Też tak zrobiłam, zajadając się kolejnym ciastkiem.
Z salonu dochodziły do nas odgłosy głośnych rozmów i śmiechu. Starałam się ignorować brzęczenie butelek i wizję pobojowiska, jakie po sobie zostawią znajomi Sophie, a które oczywiście będę musiała sprzątać ja.
- Chcesz zagrać w grę? – zapytał się mnie Noah niespodziewanie.
- Jaką?
- Musisz dokończyć zdanie „Za kilka lat…” mówiąc prawdę, albo kłamstwo. Bez różnicy.
- To trochę bez sensu – zmarszczyłam brwi.
- Wcale nie. Zabawa polega na tym, że nie możesz być pewna szczerości wyznania tej drugiej osoby. Jedyna zasada to: nie zadawaj pytań. – Noah zerknął na mnie bokiem, sprawdzając co myślę o jego pomyśle na grę. Trochę się w tym pogubiłam, ale chciałam spróbować.
- Okay, ale ty zacznij.
- W porządku. – Wpatrzył się w sufit, myśląc nad czymś intensywnie. Czekałam cierpliwie. – Za kilka lat… stworzę swój własny zespół i razem wydamy nasza pierwszą, złotą płytę.
Zastanowiłam się nad jego odpowiedzią, szukając czegoś, co mogłabym powiedzieć. Postanowiłam na pierwszy ogień dać coś prostego i prawdziwego.
- Za kilka lat uzbieram pieniądze i zacznę studia.
- Za kilka lat kupię swoje własne mieszkanie.
- Za kilka lat zakocham się w kimś super-przystojnym – uśmiechnęłam się pod nosem, unikając spojrzenia Noah.
- Za kilka lat rzucę kokę. – Kłamał. Ta gra polegała także na mówieniu kłamstw… Tak?
- Naprawdę? – Nie mogłam się powstrzymać.
- Zapomniałaś, o jedynej zasadzie tej gry? – upomniał mnie z głęboką zmarszczką przecinającą jego czoło.
- Przepraszam. – Zrobiło mi się głupio. – Za kilka lat nauczę się jeździć na motorze.
- Za kilka lat pokażę mojej babci Londyn.
- Za kilka lat pomogę Rose dostać się na studia.
- Za kilka lat będę martwy.
- Za kilka lat wciąż będę gruba.
- Za kilka lat wciąż będę niesamowicie przystojny.
Zaśmiałam się, kryjąc twarz w dłoniach. Noah również się śmiał. Jego śmiech odbijał się od ścian i wracał do mnie, jak znajoma melodia, która kojarzy się z latami dzieciństwa.
- Mógłbyś aż tak nie szaleć z tymi kłamstwami. – Próbowałam powstrzymać się od śmiechu, ale było to trudniejsze niż myślałam. Noah wzruszył ramionami.
- Co ja poradzę, że wyglądam tak, jak wygląda. To kwestia genów.
- Brzydal.
- Zazdrośnica.
- To nie ja, to kwestia genów. – Wzruszyłam ramionami tak jak on przed chwilą i udałam, że zadzieram nosa.
Na chwilę zapadła cisza, przerywana tylko okrzykami dochodzącymi z salonu. Wpadłam na pewien pomysł.
- Noah? – zawahałam się.
- Hm?
- O czym marzysz? – Odwróciłam się na bok, żeby lepiej widzieć jego twarz. Wyglądał na zaskoczonego moim pytaniem.
- Szczerze? Chciałbym skończyć z tą monotonnością. Brak jakichkolwiek zmian strasznie mnie dobija. Chciałbym… wyjechać gdzieś. Spać w innym miejscu każdej nocy. Płacić tym, co uda mi się w ten dzień zarobić i nie myśleć o przyszłości. Albo o konsekwencjach…
Słuchałam jego słów w milczeniu, trawiąc każde jego słowo. Chciałam wiedzieć, dlaczego akurat to jest jego marzeniem, ale bałam się spytać. Miałam wrażenie, że Noah próbuje przed czymś uciec. Może przeszłość zaczęła go ścigać? Może przez brak jakiegokolwiek postępu, zaczął chorować na depresję? A może po prostu chciał zobaczyć jak to jest nie mieć domu ani zobowiązań?
- A co z tobą? – Noah przerwał moje rozmyślania.
- Nie wiem… - mruknęłam, zastanawiając się, co mu odpowiedzieć. Nie miałam wyraźnie określonych celów w swoim życiu. – Chyba nie mam marzeń.
- Każdy jakieś ma.
- Może… Chciałabym pójść na studia. Zakochać się, mieć dzieci i rodzinę. Takie normalne sprawy, o których myśli wiele dziewczyn. Nie jestem chyba jakoś specjalnie ambitna.
- Rodzina i dzieci? Kto by pomyślał… - Noah popatrzył na mnie nieodgadnionym spojrzeniem.
- O co ci chodzi?
- O nic – zaśmiał się. – Po prostu nigdy bym się nie spodziewał, że marzysz o ciepłym gniazdku i takich tam. Myślałem, że jesteś bardziej jak ja…
- Jestem – powiedziałam bez zastanowienia. – Potrzebuję tylko trochę więcej stabilizacji niż ty. Chciałabym wiedzieć, że za każdym razem, kiedy wrócę do domu, ktoś będzie tam na mnie czekał.
- Rozumiem. – Nie rozumiał. Kiwnął głową, ale po jego pomarszczonym czole wiedziałam, że rozmyśla intensywnie nad tym, co mu powiedziałam. Nie wyobrażał sobie, jak to jest, tęsknić za czymś, czego się nigdy nie miało. Westchnęłam w duchu.
Leżeliśmy w ciszy. Ja patrzyłam się w sufit, a on na mnie i oboje udawaliśmy, że to całkiem naturalne, normalne, niekrępujące. Milczeliśmy, bo tak przez chwilę było łatwiej.
W pokoju obok wciąż trwała impreza, a ja czułam ciężar swoich powiek coraz bardziej uciążliwie.
- Noah – szepnęłam, odwracając się na bok, by skierować głowę w jego stronę. Mruknął cicho w odpowiedzi i posłał mi krótkie, pytające spojrzenie. – Chyba zaraz zasnę.
- Okay, już spadam. Nie będę ci przeszkadzał – powiedział, podnosząc się na dłoniach do pozycji siedzącej.
- Nie, nie o to chodzi – powiedziałam szybko i wyciągnęłam dłoń w jego stronę, żeby go zatrzymać. – Możesz zostać… jeśli chcesz.
- W porządku. – Znów położył się obok mnie i przymknął oczy. Widziałam, że też jest zmęczony, chociaż trudno było to odczytać po jego oczach, czy mowie ciała. Po prostu czułam, że najchętniej zasnąłby w tamtej chwili i zignorował znajomych, których miał odwieźć do domu.
Leżeliśmy przez chwilę w milczeniu i chociaż oczy same mi się kleiły, nie mogłam zasnąć. Wciąż myślałam o tym, że Noah jest dosłownie na wyciągnięcie ręki. Że gdybym wyprostowała łokieć, mogłabym złapać jego dłoń albo dotknąć jego twarzy, objąć go, zrobić wszystko, czego nie było mi dane robić.

Śnił mi się koszmar i chociaż nie pamiętałam jego fabuły, obudziłam się ze łzami w oczach, zwinięta jak precelek pod moją kołdrą, którą ktoś musiał na mnie narzucić podczas spania, bo nie pamiętałam, żebym się nią przykrywała. Kiedy otworzyłam oczy i przetarłam łzy z zaskoczeniem zauważyłam, że Noah wciąż leży ze mną w łóżku. Z salonu nie dochodziły jednak odgłosy żadnej imprezy.
Wstałam ostrożnie, żeby nie obudzić Noah i powoli wyszłam ze swojej sypialni. Salon był zaśmiecony butelkami i puszkami po piwie, a do tego pachniał jak wytwórnia trawki, ale w pomieszczeniu nie było śladu po Sarah i jej znajomych. Sprawdziłam jej sypialnie, ale ta również stała pusta. Zawahałam się.
W rogu swojego pokoju znalazłam telefon. Miałam trzy nieodebrane wiadomości od Sarah.

Chyba się zgubiłam. Wiesz jak dojść z Turner’s Street do domu?

Śpisz? Pomożesz mi czy nie?

Nie ważne, przenocuję u Olivera. Dzięki…

Z irytacją odłożyłam telefon na jedno z pudeł przy ścianie i westchnęłam cicho pod nosem. Sarah będzie miała do mnie pretensję za to, że jej nie pomogłam, chociaż to ona sama wpakowała się w kłopoty. Miałam już tego dość. Po jej ostatnim wybryku nie miałam ochoty biec jej na ratunek, choćby mi wmawiała, że goni ją sam Osama Binladen.
Dochodziła szósta rano, a przebłyski starego koszmaru wciąż pojawiały się nieoczekiwanie w mojej głowie, odbierając mi chęć do dalszego spania. Wróciłam się do salonu i zaczęłam zbierać śmieci pozostawione przez ekipę Sarah. Po godzinie schylania się i podnoszenia do połowy opróżnionych puszek, których reszta zawartości prawdopodobnie zdążyła już wsiąknąć w kanapę dywan, albo nawet ścianę, poddałam się i nastawiłam wodę na kawę. Bez kawy nie dam rady.
Gwizdek czajnika musiał obudzić Noah, bo kiedy nalewałam wody do kubka Noah wszedł do salonu i rozejrzał się po pokoju z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
- Co za bałagan… - powiedział, podnosząc spod swoich stóp butelkę z niezidentyfikowanym płynem w środku.
- Poważnie? Sprzątam tu od godziny! – jęknęłam, wyciągając drugi kubek, żeby przygotować kawę Noah.
- Albo jesteś beznadziejną sprzątaczką, albo oni przeprowadzili tutaj rekonstrukcję drugiej wojny światowej. – Noah jeszcze raz przejechał wzrokiem po pomieszczeniu. – To sok porzeczkowy czy krew?!
Wskazywał na dużą, czerwoną plamę na środku kanapy.
- Żurawinówka – mruknęłam. – Czuć, jak tylko trochę się zbliżysz.
Noah zrobił kilka kroków w moją stronę, a po jego minie od razu wiedziałam, że musiał przyznać mi rację. Szybko wszedł do kuchni i wziął ode mnie kubek z parującą kawą. Zero mleka czy cukru.
Piliśmy nasze kawy w milczeniu, a kiedy oboje skończyliśmy, bez słowa zabraliśmy się za sprzątanie. Doceniałam, że chce mi pomóc, chociaż mógłby teraz użyć najsłabszej wymówki i po prostu się wymigać. Samej ogarnięcie takiego chaosu zajęłoby cały dzień.
Podczas gdy Noah zbierał śmieci i starał się wywietrzyć pomieszczenie, otwierając wszystkie okna, ja siedziałam przy kanapie i próbowałam wywabić plamy z różnych płynów, które miały z nią styczność poprzedniej nocy. Kiedy skończyłam z kanapą, zabrałam się za dywan, a kiedy nie mogłam już zobaczyć ani jednej niechcianej plamki, razem z Noah wynieśliśmy worki pełne puszek do kontenera pod blokiem. W sumie wszystko zajęło nam trzy godziny.
- Dziękuję za pomoc – odezwałam się, kiedy wróciliśmy do mieszkania i oboje padliśmy na mój materac dysząc ze zmęczenia.
- Nie ma sprawy, masz u mnie duży dług – powiedział Noah pomiędzy kolejnymi głośnymi wydechami. Zaśmiałam się.
- Jasne.
Chciałam zacząć z nim rozmowę, ale milczenie było z Noah tak naturalne, że ogólnie nie czułam się skrępowana, kiedy oboje leżeliśmy cicho.
- Masz jeszcze te ciastka? – zapytałam w końcu, przerywając ciszę. Noah parsknął śmiechem.
- To w tobie lubię, wiesz? – powiedział, zerkając na mnie z rozbawieniem. – Nie jesteś jak te wszystkie zołzy, które udają, że cały czas są na diecie. Ty masz to gdzieś.
Nie wiem, co bardziej mnie zaskoczyło: to, że Noah powiedział, że coś we mnie lubi, czy to, że użył słowa „zołza” co wydało mi się wyrazem wymarłym już w czasach podstawówki.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym, co powiedział. Rzeczywiście, nigdy nie wstydziłam przyznać się do tego, że lubię jeść i chociaż z figury bardziej przypominam zaokrągloną gruszkę niż klepsydrę, to nie miałam kompleksów na swoim punkcie. Nikt jednak wcześniej nie zwrócił mi na to uwagi. Nawet ja sama.
- Chcesz zamówić jakieś jedzenie? – zaproponował Noah.
Przystałam na tę propozycję z ochotą. Nie byłam kompletnie w nastroju na gotowanie, a szybko dostawa pizzy wydawała mi się najlepszą opcją w tej chwili. Pozwoliłam Noah wybrać jedzenie, a sama poszłam wziąć szybki prysznic, czego nie miałam okazji zrobić wcześniej przez całe to zamieszanie ze sprzątaniem.
Nagle dotarła do mnie pewna bardzo oczywista myśl, którą wcześniej zignorowałam. Był czwartek. Dzień roboczy.
Wypadłam z łazienki i sprawdziłam zegarek. Jeśli za dwadzieścia minut nie będę w księgarni, mogłam się pożegnać z pracą. Mokre włosy związałam w niedbałego koczka i zaczęłam zakładać buty w panice.
- Co się dzieje? – Noah wyszedł z mojej sypialni i posłał mi pytające spojrzenie.
- Zaraz spóźnię się do pracy – mruknęłam. – Tu masz kluczyki Sophie, zamknij drzwi, jak będziesz wychodzić, ok.? – Rzuciłam mu kluczyki przyjaciółki i ruszyłam do drzwi.
- Może cię podwieźć?
Nagle zatrzymałam się. Jego propozycja była naprawdę nie do odrzucenia. Z wdzięcznością kiwnęłam głową, uśmiechając się do niego szeroko. 

__________________________________

I jak? Przez następny rozdział będzie jeszcze dużo Noah, 
a potem już lecimy ze Stróżami :)

5 komentarzy:

  1. Tak jak zawsze bardzo fajnie napisany ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Noah...to imię kojarzy mi się z kobietą. Kocham to i czekam na nn <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm, wcale mi nie przeszkadza że jest dużo Noah, i właściwie można odpocząć od Stróżów i tego całego zgiełku. To dobrze, takie rozdziały też są dobre i bardzo mi się podobają. Widać, że Jas cały czas myśli o Noah, ale to dobrze że mimo wszystko czuje się przy nim swobodnie :)
    z niecierpliwością czekam no kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy możemy spodziewać się następnego rozdziału? :)

    OdpowiedzUsuń