Siedziałam w swoim pokoju,
kiedy Sophie zajrzała przez uchylone drzwi z miną, która wyraźnie mówiła, że
nie przychodzi z dobrymi nowinami. Wiedziałam, że wieczór spędziła z Oliverem i
jego paczką, więc domyślałam się, że jej humor musiał mieć z nim coś wspólnego.
Tym bardziej zdziwiłam się, kiedy powiedziała:
- Słyszałam, jak Noah mówił o
tobie… - Unikała mojego spojrzenia. Od razu poderwałam głowę znad książki,
którą czytałam. Noah mówił o mnie? Moje serce przyspieszyło minimalnie swoje
bicie.
- Tak? – próbowałam wyciągnąć
z niej więcej informacji, chociaż jej mina nie napawała mnie pozytywizmem.
- Tak. Przykro mi, Jas –
wyszeptała, siadając obok mnie. Zmroziło mnie. O czym ona mówiła. – Noah
powiedział, że ma cię tylko i wyłącznie za przyjaciółkę i ma nadzieję, że nie
wzięłaś jego zachowania za coś więcej… Przepraszam, że ci to mówię, po prostu…
Oddychanie już i tak sprawiało
mi znaczną trudność. Po raz pierwszy od bardzo dawna miałam prawdziwą nadzieję,
że może mi się udać z jakimś chłopakiem, a on chciał zamknąć mnie w strefie
przyjaźni. Odwróciłam się od Sophie, żeby nie zobaczyła, jak oczy zaczynają mi
błyszczeć od łez.
- Po prostu stwierdziłam, że
będzie ci łatwiej jeśli najpierw usłyszysz to ode mnie. – Sophie dokończyła i
ścisnęła dłoń wokół mojego ramienia, żeby dodać mi otuchy. Nie potrzebowałam
jej, potrzebowałam samotności.
- Zadzwonił? – Jim stał przy
półce z książkami kryminalnymi i leniwie przeglądał tytuły, nie patrząc się na
mnie. Mruknęłam coś w odpowiedzi, zrezygnowana. Układałam towar na półce z
nowościami i nie chciałam teraz myśleć o Noah.
Minęły cztery dni od imprezy w
domu Olivera. Cztery dni podczas których nie zdarzyło się kompletnie nic
ciekawego.
Pierwszego dnia nie rozstawałam
się na sekundę z moim telefonem, czekając na jakiś znak od Noah. Poszłam do
pracy, zjadłam lunch z Jimem i Sophie w kawiarence niedaleko centrum
handlowego, wróciłam do domu i próbowałam zająć myśli czymkolwiek byle nie
Noah. Ten dzień był najprzyjemniejszy, bo był wypełniony przyjemnym
podekscytowaniem i oczekiwaniem.
Drugiego dnia straciłam trochę
nadziei i poszłam do pracy w odrobinę gorszym humorze, chociaż Jim przekonywał
mnie, że Noah trzyma się zasady trzech dni i czeka na odpowiedni moment, żeby
się odezwać. Bałam się powtórki z tego co czułam, kiedy po raz pierwszy
uświadomiłam sobie, że mi z nim nie wyjdzie. Nie chciałam do tego wracać.
Trzeci dzień zaczął się od
porannego ataku paniki Sophie, podczas którego próbowała spalić połowę swoich
książek ustawionych na półkach w salonie. Kiedy w końcu udało mi się ją
uspokoić i przekonać, że ogrzewanie domu papierowymi stronica wcale nie jest
tak ekonomiczne i ekologiczne byłam już spóźniona do pracy o godzinę. Na
szczęście szefa nie było w księgarni tego dnia. Noah wciąż nie dawał znaku
życia.
Dzisiaj już nie miałam złudzeń.
Wiedziałam, że jeśli nie chcę powtórki z historii powinnam odpuścić sobie Noah
i przyznać sama przed sobą, że niepotrzebnie zrobiłam sobie nadzieję.
Okłamywałam sama siebie wmawiając sobie, że nic do niego nie czuję i teraz
obróciło się to przeciwko mnie, bo skrywane uczucie powróciło z podwójną mocą,
kiedy tylko dałam mu na to szansę. Idiotka ze mnie.
Do wszystkich tych samotnych dni
dochodziły jeszcze noce i wciąż powracający koszmar senny, który przewijał się
po mojej głowie jak zacięta płyta. Budziłam się oblana potem i zasypiałam, by
ponownie zbudzić się przerażona. Najgorsze jednak było to, że nie wiedziałam,
co mi się śniło. W momencie, w którym otwierałam oczy, zapominałam o śnie.
- Może jeszcze napisze – próbował
pocieszyć mnie Jim. Posłałam mu znaczące spojrzenie.
- Oboje wiemy, że nie napisze –
mruknęłam pod nosem, układając ostatnią książkę na półce. – Skończyłam.
Jim uniósł głowę znad półki,
która nas dzieliła od siebie. Wiedziałam, że nie był wielkim fanem czytania i
nie miałam mu tego za złe, chociaż czasami chciałam porozmawiać z nim na tematy
związane z książkami, o których on nie miał pojęcia.
- Na pewno nie wyrwiesz się
wcześniej z pracy?
Westchnęłam z rezygnacją,
zerkając na zegarek. Była dopiero druga po południu, a zmianę kończyłam o
piątej. Jim od dwudziestu minut dotrzymywał mi towarzystwa w księgarni, ale
wiedziałam, że nie ma szans, by poczekał tutaj ze mną aż tak długo.
- Może jutro – powiedziałam,
chociaż byłam pewna, że szef zabiłby mnie, gdybym próbowała wyjść do domu
wcześniej. Nie mogłam ryzykować utraty pracy. – Znalazłeś już sobie jakąś
pracę?
- Jeszcze nie… ale chyba zostawię
swoje CV w kilku sklepach w centrum handlowym.
- Poważnie? Chcesz tutaj
pracować? – Wyjrzałam za oszklone drzwi księgarni prowadzące do dużej hali ze
stoiskami pełnymi ubrań i jedzenia. Sklep w którym pracowałam był jedynym
miejscem, które potrafiłam znieść w tym budynku, bo był wypełniony po brzegi
książkami, ale nigdy nie zdecydowałabym się na pracę tutaj, gdyby nie
desperacka potrzeba zarobienia pieniędzy, która popchnęła mnie do
ostateczności.
Mój nowy przyjaciel wyszedł ze
sklepu po kilku minutach, tłumacząc się, że musi jeszcze zrobić dużo zakupów do
domu. Wiedziałam, że w rzeczywistości był śmiertelnie znudzony książkami i moim
podłym nastrojem.
Tuż przed skończeniem zmiany
zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz i przygryzłam wargę
zdenerwowana. Rozejrzałam się i upewniając, że jestem sama w sklepie,
odebrałam, chowając się za ladą.
- Jassie? – usłyszałam znajomy
głosik małej dziewczynki, który topił moje serce. Mimowolnie poczułam ucisk w
piersi wywołany nagłą tęsknotę, której nie mogłam niczym zagłuszyć.
- Cześć, Rosie – przywitałam się
z Małą. – Co tam?
- Jassie, Matt zabrał mi korale –
poskarżyła mi się dziewczynka, a ja z całej siły starałam się zachować powagę.
Nie rozmawiałam z Rose od miesiąca, a ona dzwoniła, by ponarzekać na brata.
Chciało mi się śmiać.
- Niedobry – mruknęłam, starając
się brzmieć wiarygodnie. – Dlaczego nie chce ci ich oddać?
- Powiedział, że musi nimi
ozdobić ciężarówkę…
- Ale po co ciężarówce ozdoby?
- To samo mu powiedziałam! –
wykrzyknęła dziewczynka i mogłam sobie wyobrazić jak wyrzuca w górę chude
ramionka w geście wzburzenia. Tak bardzo za nią tęskniłam.
- Może spróbuj je za coś
wymienić? – podsunęłam jej pomysł, który zawsze działał w moim wypadku, kiedy w
dzieciństwie traciłam swoje rzeczy.
- Ale za co?
- A pamiętasz te kolorowe guziki,
które pani McCormac chowała pod biurkiem? – Nie widziałam jej twarzy, ale
wiedziałam, że jej buzia przybrała ten znajomy, zafrasowany wyraz, który
pojawiał się na niej za każdym razem, gdy dziewczynka myślała intensywnie nad
czymś. – Poszukaj tam ich.
- Dobrze. – Usłyszałam jak Rose
idzie przez pokój i otwiera jakieś drzwi. Powiedziała komuś ‘dzień dobry’ i
przeszła przez następne drzwi, ignorując pytanie jakiejś kobiety, która chciała
wiedzieć, z kim rozmawia. Stęknęła, kiedy pochylała się pod biurkiem.
- Masz je? – zapytałam,
wsłuchując się w ciszę po drugiej stronie linii.
- Mam! – wyszeptała dziewczynka z
ekscytacją. Wiedziała, że nie może zachowywać się za głośno w gabinecie pani
McCormac. Gdyby została przyłapana na myszkowaniu w jej rzeczach, na pewno
zostałaby srogo ukarana.
- To weź garść tych guzików i idź
wymienić je za korale – poradziłam jej i słuchałam z fascynacją, jak Rose
chichoczę do słuchawki, szczęśliwa, że niedługo odzyska swoje ulubione korale.
Pamiętałam, jak dumna była z siebie, kiedy dostała je na gwiazdkę dwa lata
temu. Sama pomagałam jej je założyć po raz pierwszy.
- A co tam u ciebie, Jessie? –
zapytała się mnie Rose, uśmiechnęłam się do siebie, kuląc za sklepową ladą.
Musiałam wyglądać zabawnie, chowając się tam, by porozmawiać z ośmioletnią
dziewczynką przez telefon.
- U mnie wszystko w porządku.
Nikt nie ukradł mi korali – powiedziałam, rozbawiona.
- Ty masz korale?
- Nie – zaśmiałam się. Rose
zawtórowała mi, chociaż nie byłam pewna, czy zrozumiała mój żart. Robiła
dokładnie to co ja od kiedy tylko pamiętam, więc przyzwyczaiłam się do tego, że
śmiała się, jadła, spała i myła dokładnie w tym samym czasie co ja. Czułam się
dobrze z myślą, że jestem dla niej wzorem. To mnie jakoś zmuszało do bycia
lepszą.
- Może kupię ci jakieś korale na
święta? – mruknęła Rose, ale nie byłam pewna, czy mówi to do siebie, czy składa
mi propozycję.
- Nic nie musisz mi kupować –
powiedziałam, kręcąc głową, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że
dziewczynka nie może mnie teraz zauważyć.
- Okay. – Poczułam, że Rose
uśmiecha się chytrze, jak gdyby już knuła jakiś plan.
Ktoś wszedł do sklepu. Usłyszałam
kroki pomiędzy alejkami pełnymi książek.
- Muszę kończyć Rossie –
wyszeptałam do słuchawki. – Trzymaj się. I pozdrów ode mnie Matta.
- Dobrze, pozdrowię. Przyjedź do
nas niedługo. Pa pa – pożegnała się Mała. Rozłączyłam się szybko i wstałam zza
lady.
Coś kłuło mnie w piersi,
wywołując wyrzuty sumienia. Bardzo chciałam odwiedzić Małą, ale z drugiej
strony nie miałam ochoty po raz kolejny pojawiać się w Tym domu. Chociaż miałam
stamtąd dobre i złe wspomnienia, nie potrafiłam się z nimi zmierzyć.
Zobaczyłam czyjąś głowę nad
alejkami i spojrzałam pospiesznie na zegarek. Było pięć po piątej, więc
teoretycznie, Clara, moja koleżanka z pracy, powinna już przyjść na drugą
zmianę. Westchnęłam i oparłam się o ladę, stukając niecierpliwie paznokciami o
blat. Gdzie ona się podziewała?
Zobaczyłam, że mężczyzna, który
przeglądał półki z książkami wybrał coś i ruszył w stronę kasy. Podczas gdy się
zbliżał, dostrzegłam jego krótko przystrzyżone, ciemne włosy ułożone za pomocą
żelu tak, by przylegały do głowy. Oczy miał ukryte pod ciemnymi okularami,
chociaż znajdowaliśmy się wewnątrz pomieszczenia. Nie mogłam nawet określić ile
miał lat.
Podał mi książkę z kamienną
twarzą i chociaż nie mogłam zobaczyć jego oczu, miałam przeczucie, że mi się
przygląda. Wbiłam kod do kasy, przejeżdżając pobieżnie wzrokiem po okładce.
„Ojciec Chrzestny”. Ten wybór mnie odrobinę zaintrygował, ale nie na tyle, bym
zajęła nim dłużej myśli, kiedy usłyszałam jak drzwi od zaplecza sklepu
otwierają się, a za ladą staje Clara.
- Przepraszam – mruknęła,
zakładając szybko swoją pomarańczową kamizelkę i identyfikator. Jej imię było
na nim napisane z błędem, ale nikt nie kłopotał się, by to zmienić. Mruknęłam
do niej ciche powitanie i wyszłam na zaplecze, by przebrać się w jakieś
normalne ciuchy.
Słabe światło żarówki dawało
mglistą poświatę w przestronnym, zapełnionym pudłami pomieszczeniu. W rogu
znajdował się mały stolik do kawy, kanapa i szafki dla pracowników. Podeszłam
do nich i wrzuciłam swoją kamizelkę i identyfikator na jedną z półek. Zza
ściany słyszałam przytłumione odgłosy rozmowy, jak gdyby Clara rozmawiała z
klientem.
Nagle stanęłam sztywno, czując
chłód przechodzący po moim kręgosłupie od podstawy, aż po samą szyję.
Rozpoznałam znajome szepty, odzywające się z tyłu mojej głowy, lecz tym razem,
coś było inaczej. Tym razem szepty były wyraźne. Skupiłam się, by móc rozpoznać
każde, pojedyncze słowo.
- Uciekaj. On tu jest.
Uciekaj.
Przebiegł mnie dreszcz. Zamknęłam
oczy, stojąc jak sparaliżowana i czekając aż szepty ustaną. Wiedziałam już, że
kończą się po kilku sekundach, czasami minutach, ale oczekiwanie dosłowni mnie
wykańczało. Tak, jak gdyby ktoś wysysał ze mnie energię, by móc przekazać mi te
przerażające słowa.
Nagle żarówka zamigotała.
Cofnęłam się pod ścianę z sercem bijącym mi ze strachu jak oszalałe. Adrenalina
rozpłynęła się po moich żyłam w parę sekund.
Poczułam ucisk na nadgarstku i
odskoczyłam z wrzaskiem w drugą stronę. Żarówka zaświeciła się ponownie, a ja
zorientowałam się, że w pomieszczeniu nie ma nikogo oprócz mnie. Wtedy coś
ponownie spróbowało mnie złapać za rękę. Zaczęłam uciekać, ale moje nogi
zostały oplecione czymś ciężkim i szorstkim, chociaż nie zobaczyłam niczego, co
mogłoby je trzymać.
Okropna myśl przyszła mi do
głowy, kiedy przypomniałam sobie sytuacje sprzed tygodnia. Spojrzałam na ścianę
i wtedy To zobaczyłam. Duży cień pochylał się nad moim ciemnym odbiciem, jak
gdyby próbował mnie otoczyć. Gruby sznur leżał zawiązany u moich stóp.
Wszystko to widziałam, jako
czarne plamy na ścianie, podczas gdy w rzeczywistości przed mną rozpościerała
się pustka, nie licząc kilku pudeł wypełnionych książkami.
Poruszyłam nogami, próbując się
uwolnić z niewidzialnej liny. W tym samym czasie usłyszałam głośne dobijanie
się do drzwi i krzyk Clary, która nie mogła dostać się na zaplecze. Pewnie
usłyszała wrzask i przestraszyła się.
- Pomocy! – wrzasnęłam jeszcze
raz, modląc się, by dziewczynie udało się otworzyć drzwi. Nie miałam pojęcia,
jak razem mogłybyśmy walczyć z Cieniem, ale miałam nadzieję, że obecność innego
człowieka może przynajmniej go przestraszyć.
Jakimś cudem udało mi się
oswobodzić stopy i wyrzuciłam jedną nogę w górę, w celu uderzenia Cienia.
Dziwnie się czułam walcząc z powietrzem, ale wszystkie moje czyny wyraźniej
widziałam na ścianie, gdzie Cień odsunął się ode mnie o kilka kroków.
Oddychałam głęboko, w pełni kontrolowana przez adrenalinę.
Nagle do głowy przyszło mi, że
cienie istnieją tylko tam, gdzie jest światło. Obejrzałam się i dostrzegłam
wyłącznik. Nie było czasu do zastanowienia się.
Pobiegłam do wyłącznika światła i
przycisnęłam go, czując czyjąś obecność tuż za moimi plecami. Gdy żarówka
zgasła, zrobiło się przerażająco cicho. Jednak cisza i ciemność były lepsze od
ogromnej, niewidzialnej istoty, pochylającej się nade mną jeszcze sekundy
wcześniej.
- Jasmine? Co się dzieję? Nie
mogę otworzyć drzwi! – słyszałam Clarę, która wciąż rwała klamkę i tłukła w
metalową framugę.
Z mojego gardła wydobył się
kolejny wrzask, kiedy poczułam dłoń zaplatającą się na moim nadgarstku. Tym
razem gdy próbowałam odskoczyć, jakaś siła pociągnęła mnie w przeciwną stronę,
przez co straciłam równowagę i upadłam na twarde pudła. Coś rzuciło się za mną
i przygniotło mnie swoim ciężarem. Próbowałam krzyczeć, ale płuca miałam
kompletnie zmiażdżone.
Nagle usłyszałam zamieszani za
drzwiami zaplecza.
- Kim jesteś?! – Spanikowana
Clara najwyraźniej nie chciała odstąpić od drzwi, desperacko próbując się do
mnie dostać. Mimo, że jej próby niczego nie dały, byłam jej niezmiernie
wdzięczna. – Próbowałam już je otworzyć!
Ktoś grzmotną o framugę drzwi.
Wypadły z zawiasów, uderzając z hukiem o zakurzoną podłogę. Coś, co przyciskało
mnie do pudeł rozluźniło uścisk, jak gdyby bało się tej nowej osoby. W świetle,
które wpadało do pomieszczenia z księgarni zobaczyłam Jamesa. Od razu sięgnął
do włącznika światła.
Kiedy żarówka rozbłysła na nowo,
ciężar na mojej piersi zniknął i nagle poczułam, że znacznie łatwiej mi się
oddycha. Jak przez mgłę zobaczyłam Jamesa, który jednym spojrzeniem posyła
Clarę z powrotem do księgarni, a potem biegnie na wielki Cień na ścianie, który
kuli się przed nim ze strachu.
Tuż przed tym, jak zemdlałam,
doszły do mnie odgłosy pudeł miażdżonych pod siłą uderzenia Jamesa. A potem
odpłynęłam.
Czerwona róża…
Zielone oczy, które przyglądają
mi się uważnie, badając każdy mój ruch…
„Musisz się obudzić. Nie mamy
czasu…”
Błysk srebra…
- Jasmine. – Moje imię
wypowiadane przed Jamesa brzmiało inaczej. Jego ton nie był ani życzliwy, ani
zmartwiony, a chłodny i poirytowany. Zmarszczyłam brwi, modląc się, bym mogła
zemdleć jeszcze raz. Było mi niedobrze.
- Zaraz zwymiotuję – powiedziałam
niewyraźnie, odchylając głowę do tyłu, chociaż to tylko pogorszyło sytuację.
- Nie zwymiotujesz. Wstawaj –
warknął Jamesa. Zdenerwowało mnie to, jak do mnie mówił. Tak jakby to była moja
wina, że zemdlałam.
- Spierdalaj.
Przekręciłam się na drugi bok,
łapiąc się za brzuch i oddychając głęboko, by powstrzymać chęć pozbycia się z
żołądka tostów z serem, które miałam na śniadanie. Nie obchodziło mnie nawet
to, że przeklęłam w towarzystwie chłopaka. James nie był chłopakiem, przy
którym zależało mi na zasadach dobrego wychowania.
- Jeśli zaraz stąd nie pójdziemy
może się tu pojawić więcej Cieni – warknął James. Otworzyłam oczy i zobaczyłam,
jak pochyla się nade mną, nie utrzymując przy tym żadnego kontaktu fizycznego.
Wiedziałam, że bał się mnie dotknąć. Wiedziałam to od tego momentu w sklepie,
ostatniej niedzieli, kiedy złapał mnie za rękę.
- Gdzie niby chciałbyś pójść?
Dlaczego ktoś uparł się, żeby mnie zabić? – Nie próbowałam nawet podnieść się z
ziemi. Za bardzo kręciło mi się w głowie.
- A skąd mam to niby wiedzieć? –
wysyczał pod nosem, tracąc cierpliwość, której i tak nie miał za wiele. – Może
jeśli przestaniesz robić z siebie idiotkę, spróbuję się tego dowiedzieć…
- Nie robię z siebie idiotki! –
podniosłam się gwałtownie na ramionach i od razu tego pożałowałam, bo świat
zawirował niebezpiecznie.
- Rzeczywiście, nie musisz niej z
siebie robić. Ty j u ż jesteś idiotką…
Z trudem podniosłam się z podłogi
i bez słowa ruszyłam w kierunku wyjścia. Tylne drzwi zaplecza prowadziły prosto
na boczną ulicę koło centrum handlowego. Stamtąd mogłam szybko uciec przed
Jamesem i jego chamskimi komentarzami.
- Gdzie idziesz? – usłyszałam
jego głos za sobą i przyspieszyłam, popychając drzwi i wciągając świeże,
wilgotne powietrze. Na chodnikach jeszcze stały kałuże po ostatnim deszczu.
- Gdzieś, gdzie nie będę musiała
cię oglądać – warknęłam, nie patrząc się na niego.
- Nie martw się, patrzenie na
ciebie również nie sprawia mi przyjemności – odszczeknął się James. Chociaż
byłam na niego zła, jego słowa i tak zakłuły moją kobiecą dumę. Nie uważałam
się za piękność, ale jak każda dziewczyna, wolałam nie słuchać o sobie takich
rzeczy.
- Więc po co za mną łazisz? Nie
możesz mnie po prostu zostawić?! – Nie wiedziałam, kiedy podniosłam głos. –
Spokojnie, poczekaj trzy, góra cztery dni a te stwory same załatwią za ciebie
sprawę! Wyślę ci pocztówkę z Hadesu!
- Poczekaj. – Czułam, jak stąpa
mi po piętach, a jednak nie zwolniłam ani na moment. Widziałam już przed sobą
zatłoczoną ulicę. W tłumie zgubię go w kilka sekund. – Stój!
- Dobra! – wrzasnęłam tak głośno,
że kilka ptaków siedzących na pobliskim kontenerze na śmieci odleciało,
skrobiąc pazurami po zardzewiałym metalu. Odwróciłam się twarzą do niego –
Czego chcesz?!
- Wcale nie przyszedłem tutaj
dlatego, że cię lubię – zaczął, a ja przekręciłam oczami, próbując zawrócić,
ale James zaszedł mi drogę zanim się zorientowałam. Musiałam ostro zahamować,
żeby na niego nie wpaść. – Gdyby to ode mnie zależało, zostawiłbym cię sam na
sam z tym Cieniem bez chwili zastanowienia…
- Dobrze wiedzieć… - mruknęłam z
sarkazmem, patrząc jak jego spojrzenie ciemnieje. Wiedziałam, że nie lubi,
kiedy mu się przerywa.
- Ale ktoś inny mnie tu przysłał.
- Ktoś inny? – Nie potrafiłam
ukryć zaskoczenia. Kto mógł do mnie przysyłać Jamesa?
- Tak. Rada Czterech. To taki
nasz… Organ władczy. – Zastanowił się chwilę, zanim dokończył. – Są
zainteresowani twoim przypadkiem i chcą z tobą porozmawiać.
- A co, jeśli ja nie chcę
rozmawiać z nimi? – zawahałam się.
- Wolisz towarzystwo tamtego Cienia?
Oczywiście, że wolałam już
spotkać czterech Jamesów niż zobaczyć tamtego Cienia jeszcze raz. Wciąż czułam
siniaki w miejscach, w których twarde pudła wbiły mi się w plecy i ramiona.
- Gdzie ta cała Rada chce się ze
mną spotkać? – zapytałam, dając za wygraną.
- W świecie Stróży…
____________________________________
Ogromnie was przepraszam, za to co się stało przed moim wyjazdem! Nie wiem, jak mogłam wstawić zły rozdział, ale nie miałam nawet jak tego sprawdzić, bo przez trzy tygodnie byłam odcięta od świata ;__;
Przepraszam jeszcze raz
Świetny rozdział ;) Do następnego :p
OdpowiedzUsuńNic nie szkodzi. Każdy się może pomylić ;) A jesteś tylko człowiekiem xD
Czekam na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńAaaaaaawww ubóstwiam i oczywiście wybaczam.
OdpowiedzUsuńO jej, napisałabym Ci sensowny komentarz ale czytałam ten rozdział w tak rozległch od siebie momentach, że już nie wiem co mam napisać. Ale ciesze się, że go dodałaś, i że zazczyna robić się coraz ciekawiej! pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKiedy możemy się spodziewać nowego rozdziału? :)
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia, przepraszam :( Klasa maturalna trochę mnie przytłoczyła...
UsuńPostaram się coś napisać w następnym weekendzie, ale nic nie obiecuję :'''(