niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział ósmy



Siedziałam w swoim pokoju, kiedy Sophie zajrzała przez uchylone drzwi z miną, która wyraźnie mówiła, że nie przychodzi z dobrymi nowinami. Wiedziałam, że wieczór spędziła z Oliverem i jego paczką, więc domyślałam się, że jej humor musiał mieć z nim coś wspólnego. Tym bardziej zdziwiłam się, kiedy powiedziała:
- Słyszałam, jak Noah mówił o tobie… - Unikała mojego spojrzenia. Od razu poderwałam głowę znad książki, którą czytałam. Noah mówił o mnie? Moje serce przyspieszyło minimalnie swoje bicie.
- Tak? – próbowałam wyciągnąć z niej więcej informacji, chociaż jej mina nie napawała mnie pozytywizmem.
- Tak. Przykro mi, Jas – wyszeptała, siadając obok mnie. Zmroziło mnie. O czym ona mówiła. – Noah powiedział, że ma cię tylko i wyłącznie za przyjaciółkę i ma nadzieję, że nie wzięłaś jego zachowania za coś więcej… Przepraszam, że ci to mówię, po prostu…
Oddychanie już i tak sprawiało mi znaczną trudność. Po raz pierwszy od bardzo dawna miałam prawdziwą nadzieję, że może mi się udać z jakimś chłopakiem, a on chciał zamknąć mnie w strefie przyjaźni. Odwróciłam się od Sophie, żeby nie zobaczyła, jak oczy zaczynają mi błyszczeć od łez.
- Po prostu stwierdziłam, że będzie ci łatwiej jeśli najpierw usłyszysz to ode mnie. – Sophie dokończyła i ścisnęła dłoń wokół mojego ramienia, żeby dodać mi otuchy. Nie potrzebowałam jej, potrzebowałam samotności.

- Zadzwonił? – Jim stał przy półce z książkami kryminalnymi i leniwie przeglądał tytuły, nie patrząc się na mnie. Mruknęłam coś w odpowiedzi, zrezygnowana. Układałam towar na półce z nowościami i nie chciałam teraz myśleć o Noah.
Minęły cztery dni od imprezy w domu Olivera. Cztery dni podczas których nie zdarzyło się kompletnie nic ciekawego.
Pierwszego dnia nie rozstawałam się na sekundę z moim telefonem, czekając na jakiś znak od Noah. Poszłam do pracy, zjadłam lunch z Jimem i Sophie w kawiarence niedaleko centrum handlowego, wróciłam do domu i próbowałam zająć myśli czymkolwiek byle nie Noah. Ten dzień był najprzyjemniejszy, bo był wypełniony przyjemnym podekscytowaniem i oczekiwaniem.
Drugiego dnia straciłam trochę nadziei i poszłam do pracy w odrobinę gorszym humorze, chociaż Jim przekonywał mnie, że Noah trzyma się zasady trzech dni i czeka na odpowiedni moment, żeby się odezwać. Bałam się powtórki z tego co czułam, kiedy po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że mi z nim nie wyjdzie. Nie chciałam do tego wracać.
Trzeci dzień zaczął się od porannego ataku paniki Sophie, podczas którego próbowała spalić połowę swoich książek ustawionych na półkach w salonie. Kiedy w końcu udało mi się ją uspokoić i przekonać, że ogrzewanie domu papierowymi stronica wcale nie jest tak ekonomiczne i ekologiczne byłam już spóźniona do pracy o godzinę. Na szczęście szefa nie było w księgarni tego dnia. Noah wciąż nie dawał znaku życia.
Dzisiaj już nie miałam złudzeń. Wiedziałam, że jeśli nie chcę powtórki z historii powinnam odpuścić sobie Noah i przyznać sama przed sobą, że niepotrzebnie zrobiłam sobie nadzieję. Okłamywałam sama siebie wmawiając sobie, że nic do niego nie czuję i teraz obróciło się to przeciwko mnie, bo skrywane uczucie powróciło z podwójną mocą, kiedy tylko dałam mu na to szansę. Idiotka ze mnie.
Do wszystkich tych samotnych dni dochodziły jeszcze noce i wciąż powracający koszmar senny, który przewijał się po mojej głowie jak zacięta płyta. Budziłam się oblana potem i zasypiałam, by ponownie zbudzić się przerażona. Najgorsze jednak było to, że nie wiedziałam, co mi się śniło. W momencie, w którym otwierałam oczy, zapominałam o śnie.
- Może jeszcze napisze – próbował pocieszyć mnie Jim. Posłałam mu znaczące spojrzenie.
- Oboje wiemy, że nie napisze – mruknęłam pod nosem, układając ostatnią książkę na półce. – Skończyłam.
Jim uniósł głowę znad półki, która nas dzieliła od siebie. Wiedziałam, że nie był wielkim fanem czytania i nie miałam mu tego za złe, chociaż czasami chciałam porozmawiać z nim na tematy związane z książkami, o których on nie miał pojęcia.
- Na pewno nie wyrwiesz się wcześniej z pracy?
Westchnęłam z rezygnacją, zerkając na zegarek. Była dopiero druga po południu, a zmianę kończyłam o piątej. Jim od dwudziestu minut dotrzymywał mi towarzystwa w księgarni, ale wiedziałam, że nie ma szans, by poczekał tutaj ze mną aż tak długo.
- Może jutro – powiedziałam, chociaż byłam pewna, że szef zabiłby mnie, gdybym próbowała wyjść do domu wcześniej. Nie mogłam ryzykować utraty pracy. – Znalazłeś już sobie jakąś pracę?
- Jeszcze nie… ale chyba zostawię swoje CV w kilku sklepach w centrum handlowym.
- Poważnie? Chcesz tutaj pracować? – Wyjrzałam za oszklone drzwi księgarni prowadzące do dużej hali ze stoiskami pełnymi ubrań i jedzenia. Sklep w którym pracowałam był jedynym miejscem, które potrafiłam znieść w tym budynku, bo był wypełniony po brzegi książkami, ale nigdy nie zdecydowałabym się na pracę tutaj, gdyby nie desperacka potrzeba zarobienia pieniędzy, która popchnęła mnie do ostateczności.
Mój nowy przyjaciel wyszedł ze sklepu po kilku minutach, tłumacząc się, że musi jeszcze zrobić dużo zakupów do domu. Wiedziałam, że w rzeczywistości był śmiertelnie znudzony książkami i moim podłym nastrojem.
Tuż przed skończeniem zmiany zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz i przygryzłam wargę zdenerwowana. Rozejrzałam się i upewniając, że jestem sama w sklepie, odebrałam, chowając się za ladą.
- Jassie? – usłyszałam znajomy głosik małej dziewczynki, który topił moje serce. Mimowolnie poczułam ucisk w piersi wywołany nagłą tęsknotę, której nie mogłam niczym zagłuszyć.
- Cześć, Rosie – przywitałam się z Małą. – Co tam?
- Jassie, Matt zabrał mi korale – poskarżyła mi się dziewczynka, a ja z całej siły starałam się zachować powagę. Nie rozmawiałam z Rose od miesiąca, a ona dzwoniła, by ponarzekać na brata. Chciało mi się śmiać.
- Niedobry – mruknęłam, starając się brzmieć wiarygodnie. – Dlaczego nie chce ci ich oddać?
- Powiedział, że musi nimi ozdobić ciężarówkę…
- Ale po co ciężarówce ozdoby?
- To samo mu powiedziałam! – wykrzyknęła dziewczynka i mogłam sobie wyobrazić jak wyrzuca w górę chude ramionka w geście wzburzenia. Tak bardzo za nią tęskniłam.
- Może spróbuj je za coś wymienić? – podsunęłam jej pomysł, który zawsze działał w moim wypadku, kiedy w dzieciństwie traciłam swoje rzeczy.
- Ale za co?
- A pamiętasz te kolorowe guziki, które pani McCormac chowała pod biurkiem? – Nie widziałam jej twarzy, ale wiedziałam, że jej buzia przybrała ten znajomy, zafrasowany wyraz, który pojawiał się na niej za każdym razem, gdy dziewczynka myślała intensywnie nad czymś. – Poszukaj tam ich.
- Dobrze. – Usłyszałam jak Rose idzie przez pokój i otwiera jakieś drzwi. Powiedziała komuś ‘dzień dobry’ i przeszła przez następne drzwi, ignorując pytanie jakiejś kobiety, która chciała wiedzieć, z kim rozmawia. Stęknęła, kiedy pochylała się pod biurkiem.
- Masz je? – zapytałam, wsłuchując się w ciszę po drugiej stronie linii.
- Mam! – wyszeptała dziewczynka z ekscytacją. Wiedziała, że nie może zachowywać się za głośno w gabinecie pani McCormac. Gdyby została przyłapana na myszkowaniu w jej rzeczach, na pewno zostałaby srogo ukarana.
- To weź garść tych guzików i idź wymienić je za korale – poradziłam jej i słuchałam z fascynacją, jak Rose chichoczę do słuchawki, szczęśliwa, że niedługo odzyska swoje ulubione korale. Pamiętałam, jak dumna była z siebie, kiedy dostała je na gwiazdkę dwa lata temu. Sama pomagałam jej je założyć po raz pierwszy.
- A co tam u ciebie, Jessie? – zapytała się mnie Rose, uśmiechnęłam się do siebie, kuląc za sklepową ladą. Musiałam wyglądać zabawnie, chowając się tam, by porozmawiać z ośmioletnią dziewczynką przez telefon.
- U mnie wszystko w porządku. Nikt nie ukradł mi korali – powiedziałam, rozbawiona.
- Ty masz korale?
- Nie – zaśmiałam się. Rose zawtórowała mi, chociaż nie byłam pewna, czy zrozumiała mój żart. Robiła dokładnie to co ja od kiedy tylko pamiętam, więc przyzwyczaiłam się do tego, że śmiała się, jadła, spała i myła dokładnie w tym samym czasie co ja. Czułam się dobrze z myślą, że jestem dla niej wzorem. To mnie jakoś zmuszało do bycia lepszą.
- Może kupię ci jakieś korale na święta? – mruknęła Rose, ale nie byłam pewna, czy mówi to do siebie, czy składa mi propozycję.
- Nic nie musisz mi kupować – powiedziałam, kręcąc głową, chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że dziewczynka nie może mnie teraz zauważyć.
- Okay. – Poczułam, że Rose uśmiecha się chytrze, jak gdyby już knuła jakiś plan.
Ktoś wszedł do sklepu. Usłyszałam kroki pomiędzy alejkami pełnymi książek.
- Muszę kończyć Rossie – wyszeptałam do słuchawki. – Trzymaj się. I pozdrów ode mnie Matta.
- Dobrze, pozdrowię. Przyjedź do nas niedługo. Pa pa – pożegnała się Mała. Rozłączyłam się szybko i wstałam zza lady.
Coś kłuło mnie w piersi, wywołując wyrzuty sumienia. Bardzo chciałam odwiedzić Małą, ale z drugiej strony nie miałam ochoty po raz kolejny pojawiać się w Tym domu. Chociaż miałam stamtąd dobre i złe wspomnienia, nie potrafiłam się z nimi zmierzyć.
Zobaczyłam czyjąś głowę nad alejkami i spojrzałam pospiesznie na zegarek. Było pięć po piątej, więc teoretycznie, Clara, moja koleżanka z pracy, powinna już przyjść na drugą zmianę. Westchnęłam i oparłam się o ladę, stukając niecierpliwie paznokciami o blat. Gdzie ona się podziewała?
Zobaczyłam, że mężczyzna, który przeglądał półki z książkami wybrał coś i ruszył w stronę kasy. Podczas gdy się zbliżał, dostrzegłam jego krótko przystrzyżone, ciemne włosy ułożone za pomocą żelu tak, by przylegały do głowy. Oczy miał ukryte pod ciemnymi okularami, chociaż znajdowaliśmy się wewnątrz pomieszczenia. Nie mogłam nawet określić ile miał lat.
Podał mi książkę z kamienną twarzą i chociaż nie mogłam zobaczyć jego oczu, miałam przeczucie, że mi się przygląda. Wbiłam kod do kasy, przejeżdżając pobieżnie wzrokiem po okładce. „Ojciec Chrzestny”. Ten wybór mnie odrobinę zaintrygował, ale nie na tyle, bym zajęła nim dłużej myśli, kiedy usłyszałam jak drzwi od zaplecza sklepu otwierają się, a za ladą staje Clara.
- Przepraszam – mruknęła, zakładając szybko swoją pomarańczową kamizelkę i identyfikator. Jej imię było na nim napisane z błędem, ale nikt nie kłopotał się, by to zmienić. Mruknęłam do niej ciche powitanie i wyszłam na zaplecze, by przebrać się w jakieś normalne ciuchy.
Słabe światło żarówki dawało mglistą poświatę w przestronnym, zapełnionym pudłami pomieszczeniu. W rogu znajdował się mały stolik do kawy, kanapa i szafki dla pracowników. Podeszłam do nich i wrzuciłam swoją kamizelkę i identyfikator na jedną z półek. Zza ściany słyszałam przytłumione odgłosy rozmowy, jak gdyby Clara rozmawiała z klientem.
Nagle stanęłam sztywno, czując chłód przechodzący po moim kręgosłupie od podstawy, aż po samą szyję. Rozpoznałam znajome szepty, odzywające się z tyłu mojej głowy, lecz tym razem, coś było inaczej. Tym razem szepty były wyraźne. Skupiłam się, by móc rozpoznać każde, pojedyncze słowo.
- Uciekaj. On tu jest. Uciekaj.
Przebiegł mnie dreszcz. Zamknęłam oczy, stojąc jak sparaliżowana i czekając aż szepty ustaną. Wiedziałam już, że kończą się po kilku sekundach, czasami minutach, ale oczekiwanie dosłowni mnie wykańczało. Tak, jak gdyby ktoś wysysał ze mnie energię, by móc przekazać mi te przerażające słowa.
Nagle żarówka zamigotała. Cofnęłam się pod ścianę z sercem bijącym mi ze strachu jak oszalałe. Adrenalina rozpłynęła się po moich żyłam w parę sekund.
Poczułam ucisk na nadgarstku i odskoczyłam z wrzaskiem w drugą stronę. Żarówka zaświeciła się ponownie, a ja zorientowałam się, że w pomieszczeniu nie ma nikogo oprócz mnie. Wtedy coś ponownie spróbowało mnie złapać za rękę. Zaczęłam uciekać, ale moje nogi zostały oplecione czymś ciężkim i szorstkim, chociaż nie zobaczyłam niczego, co mogłoby je trzymać.
Okropna myśl przyszła mi do głowy, kiedy przypomniałam sobie sytuacje sprzed tygodnia. Spojrzałam na ścianę i wtedy To zobaczyłam. Duży cień pochylał się nad moim ciemnym odbiciem, jak gdyby próbował mnie otoczyć. Gruby sznur leżał zawiązany u moich stóp.
Wszystko to widziałam, jako czarne plamy na ścianie, podczas gdy w rzeczywistości przed mną rozpościerała się pustka, nie licząc kilku pudeł wypełnionych książkami.
Poruszyłam nogami, próbując się uwolnić z niewidzialnej liny. W tym samym czasie usłyszałam głośne dobijanie się do drzwi i krzyk Clary, która nie mogła dostać się na zaplecze. Pewnie usłyszała wrzask i przestraszyła się.
- Pomocy! – wrzasnęłam jeszcze raz, modląc się, by dziewczynie udało się otworzyć drzwi. Nie miałam pojęcia, jak razem mogłybyśmy walczyć z Cieniem, ale miałam nadzieję, że obecność innego człowieka może przynajmniej go przestraszyć.
Jakimś cudem udało mi się oswobodzić stopy i wyrzuciłam jedną nogę w górę, w celu uderzenia Cienia. Dziwnie się czułam walcząc z powietrzem, ale wszystkie moje czyny wyraźniej widziałam na ścianie, gdzie Cień odsunął się ode mnie o kilka kroków. Oddychałam głęboko, w pełni kontrolowana przez adrenalinę.
Nagle do głowy przyszło mi, że cienie istnieją tylko tam, gdzie jest światło. Obejrzałam się i dostrzegłam wyłącznik. Nie było czasu do zastanowienia się.
Pobiegłam do wyłącznika światła i przycisnęłam go, czując czyjąś obecność tuż za moimi plecami. Gdy żarówka zgasła, zrobiło się przerażająco cicho. Jednak cisza i ciemność były lepsze od ogromnej, niewidzialnej istoty, pochylającej się nade mną jeszcze sekundy wcześniej.
- Jasmine? Co się dzieję? Nie mogę otworzyć drzwi! – słyszałam Clarę, która wciąż rwała klamkę i tłukła w metalową framugę.
Z mojego gardła wydobył się kolejny wrzask, kiedy poczułam dłoń zaplatającą się na moim nadgarstku. Tym razem gdy próbowałam odskoczyć, jakaś siła pociągnęła mnie w przeciwną stronę, przez co straciłam równowagę i upadłam na twarde pudła. Coś rzuciło się za mną i przygniotło mnie swoim ciężarem. Próbowałam krzyczeć, ale płuca miałam kompletnie zmiażdżone.
Nagle usłyszałam zamieszani za drzwiami zaplecza.
- Kim jesteś?! – Spanikowana Clara najwyraźniej nie chciała odstąpić od drzwi, desperacko próbując się do mnie dostać. Mimo, że jej próby niczego nie dały, byłam jej niezmiernie wdzięczna. – Próbowałam już je otworzyć!
Ktoś grzmotną o framugę drzwi. Wypadły z zawiasów, uderzając z hukiem o zakurzoną podłogę. Coś, co przyciskało mnie do pudeł rozluźniło uścisk, jak gdyby bało się tej nowej osoby. W świetle, które wpadało do pomieszczenia z księgarni zobaczyłam Jamesa. Od razu sięgnął do włącznika światła.
Kiedy żarówka rozbłysła na nowo, ciężar na mojej piersi zniknął i nagle poczułam, że znacznie łatwiej mi się oddycha. Jak przez mgłę zobaczyłam Jamesa, który jednym spojrzeniem posyła Clarę z powrotem do księgarni, a potem biegnie na wielki Cień na ścianie, który kuli się przed nim ze strachu.
Tuż przed tym, jak zemdlałam, doszły do mnie odgłosy pudeł miażdżonych pod siłą uderzenia Jamesa. A potem odpłynęłam.


Czerwona róża…


Zielone oczy, które przyglądają mi się uważnie, badając każdy mój ruch…


„Musisz się obudzić. Nie mamy czasu…”


Błysk srebra…


- Jasmine. – Moje imię wypowiadane przed Jamesa brzmiało inaczej. Jego ton nie był ani życzliwy, ani zmartwiony, a chłodny i poirytowany. Zmarszczyłam brwi, modląc się, bym mogła zemdleć jeszcze raz. Było mi niedobrze.
- Zaraz zwymiotuję – powiedziałam niewyraźnie, odchylając głowę do tyłu, chociaż to tylko pogorszyło sytuację.
- Nie zwymiotujesz. Wstawaj – warknął Jamesa. Zdenerwowało mnie to, jak do mnie mówił. Tak jakby to była moja wina, że zemdlałam.
- Spierdalaj.
Przekręciłam się na drugi bok, łapiąc się za brzuch i oddychając głęboko, by powstrzymać chęć pozbycia się z żołądka tostów z serem, które miałam na śniadanie. Nie obchodziło mnie nawet to, że przeklęłam w towarzystwie chłopaka. James nie był chłopakiem, przy którym zależało mi na zasadach dobrego wychowania.
- Jeśli zaraz stąd nie pójdziemy może się tu pojawić więcej Cieni – warknął James. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak pochyla się nade mną, nie utrzymując przy tym żadnego kontaktu fizycznego. Wiedziałam, że bał się mnie dotknąć. Wiedziałam to od tego momentu w sklepie, ostatniej niedzieli, kiedy złapał mnie za rękę.
- Gdzie niby chciałbyś pójść? Dlaczego ktoś uparł się, żeby mnie zabić? – Nie próbowałam nawet podnieść się z ziemi. Za bardzo kręciło mi się w głowie.
- A skąd mam to niby wiedzieć? – wysyczał pod nosem, tracąc cierpliwość, której i tak nie miał za wiele. – Może jeśli przestaniesz robić z siebie idiotkę, spróbuję się tego dowiedzieć…
- Nie robię z siebie idiotki! – podniosłam się gwałtownie na ramionach i od razu tego pożałowałam, bo świat zawirował niebezpiecznie.
- Rzeczywiście, nie musisz niej z siebie robić. Ty  j u ż  jesteś idiotką…
Z trudem podniosłam się z podłogi i bez słowa ruszyłam w kierunku wyjścia. Tylne drzwi zaplecza prowadziły prosto na boczną ulicę koło centrum handlowego. Stamtąd mogłam szybko uciec przed Jamesem i jego chamskimi komentarzami.
- Gdzie idziesz? – usłyszałam jego głos za sobą i przyspieszyłam, popychając drzwi i wciągając świeże, wilgotne powietrze. Na chodnikach jeszcze stały kałuże po ostatnim deszczu.
- Gdzieś, gdzie nie będę musiała cię oglądać – warknęłam, nie patrząc się na niego.
- Nie martw się, patrzenie na ciebie również nie sprawia mi przyjemności – odszczeknął się James. Chociaż byłam na niego zła, jego słowa i tak zakłuły moją kobiecą dumę. Nie uważałam się za piękność, ale jak każda dziewczyna, wolałam nie słuchać o sobie takich rzeczy.
- Więc po co za mną łazisz? Nie możesz mnie po prostu zostawić?! – Nie wiedziałam, kiedy podniosłam głos. – Spokojnie, poczekaj trzy, góra cztery dni a te stwory same załatwią za ciebie sprawę! Wyślę ci pocztówkę z Hadesu!
- Poczekaj. – Czułam, jak stąpa mi po piętach, a jednak nie zwolniłam ani na moment. Widziałam już przed sobą zatłoczoną ulicę. W tłumie zgubię go w kilka sekund. – Stój!
- Dobra! – wrzasnęłam tak głośno, że kilka ptaków siedzących na pobliskim kontenerze na śmieci odleciało, skrobiąc pazurami po zardzewiałym metalu. Odwróciłam się twarzą do niego – Czego chcesz?!
- Wcale nie przyszedłem tutaj dlatego, że cię lubię – zaczął, a ja przekręciłam oczami, próbując zawrócić, ale James zaszedł mi drogę zanim się zorientowałam. Musiałam ostro zahamować, żeby na niego nie wpaść. – Gdyby to ode mnie zależało, zostawiłbym cię sam na sam z tym Cieniem bez chwili zastanowienia…
- Dobrze wiedzieć… - mruknęłam z sarkazmem, patrząc jak jego spojrzenie ciemnieje. Wiedziałam, że nie lubi, kiedy mu się przerywa.
- Ale ktoś inny mnie tu przysłał.
- Ktoś inny? – Nie potrafiłam ukryć zaskoczenia. Kto mógł do mnie przysyłać Jamesa?
- Tak. Rada Czterech. To taki nasz… Organ władczy. – Zastanowił się chwilę, zanim dokończył. – Są zainteresowani twoim przypadkiem i chcą z tobą porozmawiać.
- A co, jeśli ja nie chcę rozmawiać z nimi? – zawahałam się.
- Wolisz towarzystwo tamtego Cienia?
Oczywiście, że wolałam już spotkać czterech Jamesów niż zobaczyć tamtego Cienia jeszcze raz. Wciąż czułam siniaki w miejscach, w których twarde pudła wbiły mi się w plecy i ramiona.
- Gdzie ta cała Rada chce się ze mną spotkać? – zapytałam, dając za wygraną.
- W świecie Stróży…





____________________________________

Ogromnie was przepraszam, za to co się stało przed moim wyjazdem! Nie wiem, jak mogłam wstawić zły rozdział, ale nie miałam nawet jak tego sprawdzić, bo przez trzy tygodnie byłam odcięta od świata ;__;
Przepraszam jeszcze raz

6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział ;) Do następnego :p
    Nic nie szkodzi. Każdy się może pomylić ;) A jesteś tylko człowiekiem xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaaaaawww ubóstwiam i oczywiście wybaczam.

    OdpowiedzUsuń
  4. O jej, napisałabym Ci sensowny komentarz ale czytałam ten rozdział w tak rozległch od siebie momentach, że już nie wiem co mam napisać. Ale ciesze się, że go dodałaś, i że zazczyna robić się coraz ciekawiej! pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy możemy się spodziewać nowego rozdziału? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia, przepraszam :( Klasa maturalna trochę mnie przytłoczyła...
      Postaram się coś napisać w następnym weekendzie, ale nic nie obiecuję :'''(

      Usuń