poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział trzeci



Jim zabrał szmatę do podłogi i zniknął na chwilę w przedpokoju, by posprzątać bałagan zrobiony przez Sophie na wejściu za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Postanowiłam zostawić przyjaciółkę na chwilę, widząc, że wymioty praktycznie całkowicie ustały.
Zmarszczyłam brwi, wypuszczając włosy Sophie z mojej dłoni i wstając powoli. Starałam się nie spuszczać wzroku z przyjaciółki, by nie przegapić kolejnej sposobności, by nawiązać z nią kontakt wzrokowy, ale ona wydawała się być teraz całkowicie zaangażowana w badanie wnętrza muszli klozetowej.
Jim stał w drzwiach i posyłał mi pytające spojrzenie.
- Chyba musisz już iść – mruknęłam. Nie chciałam go wypraszać, ale nie mogłam też rozdzielić swojego czasu pomiędzy niego a Sophie.
- Jasne, już się zbieram – zapewnił mnie Jim i wycofał się z łazienki w stronę przedpokoju. Podczas gdy on zakładał buty przy drzwiach, ja nastawiłam wodę na zieloną herbatę dla Sophie.
Usłyszałam jak Sophie odkręca wodę pod prysznicem i zamyka drzwi od łazienki, tłumiąc hałas. Byłam prawie pewna, że nie zdjęła nawet z siebie ubrania przed zamoczeniem się.
- Dzięki za przenocowanie mnie. – Jim uśmiechnął się do mnie z przedpokoju. Odwzajemniłam ciepły uśmiech, kiwając nieznacznie głową.
- Przepraszam, że musiałeś spać na kanapie. Nie mamy zbyt wielu pokoi do zaoferowania gościom…
- Nie ma problemu. Macie wygodną kanapę – zaśmiał się. Odwrócił się nieznacznie w stronę drzwi wyjściowych i położył dłoń na klamce, jak gdyby wahał się przed wyjściem. Zastanawiałam się, czy wciąż rozmyśla nad tym co się stało wczoraj i gdzie Sophie spędziła dzisiejszą noc. Ja nie mogłam przestać.
- Powinniśmy kiedyś jeszcze się spotkać. Możesz wziąć ze sobą swoją siostrę – powiedziałam, podchodząc do niego i ściskając go lekko na pożegnanie. Widziałam jak skrępowany był, czując mój dotyk.
- Jasne – uśmiechnął się. – Ale ostrzegam, ona nie jest zbyt imprezowym typem.
- Spokojnie. Ja też – zapewniłam go, przekręcając oczami. Może i zgadzałam się chodzić z Sophie do klubów raz na jakiś czas, ale szczerze, to była kompletnie nie moja bajka.
Wymieniliśmy się numerami telefonów, po czym Jim jeszcze raz rzucił jedno, niepewne spojrzenie w stronę drzwi łazienki skąd dobiegał stały odgłos kropli spadających na podłogę prysznica. Wiedziałam, że martwi się o Sophie. Mało go znałam, ale mogłam to wyczytać z jego oczu.
- Nic jej nie będzie – powiedziałam, uspokajając go. – Zajmę się nią zaraz.
Woda w czajniku zaczęła wrzeć, więc szybko pobiegłam go wyłączyć. Jim w tym czasie zdążył zamknąć za sobą drzwi, rzucając krótkie „Na razie”. Zostałam sama w pokoju.
Sophie jeszcze długo stała pod prysznicem zanim w końcu wyszła z łazienki owinięta tylko ręcznikiem i skierowała się bez słowa do swojego pokoju. Szła prosto i pewnie, więc nie chciało mi się wierzyć, że była pijana. Całe te wymioty i osłabienie musiały być spowodowane szokiem, a ja wręcz umierałam z ciekawości, by dowiedzieć się od niej gdzie podziewała się całą noc, ale nie chciałam naciskać, widząc ją w takim stanie.
Popatrzyłam na stygnącą herbatę, którą zrobiłam specjalnie dla przyjaciółki i westchnęłam. Kiedy weszłam do pokoju Sophie, ta już spała, przykryta szczelnie kołdrą z każdej strony, więc bez słowa postawiłam kubek z ciepłym płynem na jej stoliku nocnym i wyszłam, zamykając za sobą drzwi.
Zegarek wskazywał ósmą rano. Godzinę, którą zazwyczaj przesypiam na weekendach, ale dzisiaj czułam, że sen nie przyjdzie już do mnie, choćbym nie wiem jak mocno tego chciała. Wróciłam do swojego pokoju i wzięłam do ręki książkę, którą ostatnio zaczęłam czytać. Czas od razu zaczął szybciej biec, lecz zanim zdążyłam kompletnie zatracić się w lekturze, mój telefon zawibrował ostrzegawczo na podłodze. Spojrzałam z ciekawością na wyświetlacz i przekręciłam oczami, widząc kto dzwoni.
- Mark? – odebrałam.
- Hej, Jas. Co robisz? – zapytał, jak zawsze pogodnie. Coś w sposobie, w jaki mówił okropnie mnie irytowało. Miałam ochotę rozłączyć się i nawet nie udawać, że to przez słaby sygnał w mieszkaniu.
- Leżę w łóżku. – A co można robić w niedzielny poranek? Grr…
- Fajnie – mruknął. Naprawdę dzwonił tylko po to, by dowiedzieć się co robię?
- Masz do mnie jakąś sprawę? – spytałam chłodno, nie siląc się już nawet na uprzejmy ton. – Bo jeśli nie, to…
- Chcesz przejść się dzisiaj do centrum handlowego? Muszę poszukać jakichś nowych butów, a sam nie znam się na ciuchach, więc pomyślałem, że mogłabyś mi trochę pomóc z tym. - Przekręciłam stronę książki i dopiero wtedy zorientowałam się, że Mark czeka na moją odpowiedź. Zaraz. O czym on mówił? – Jeśli nie chcesz, to jasne, zrozumiem. Pewnie masz już jakieś plany, czy coś. Z resztą, zapomnij. Zakupy nie są aż takie problematyczne…
Czy on musi tyle gadać?
Nawet jeśli nie wypowiedziałam tych wszystkich komentarzy, które miałam w głowie na głos, to nagle poczułam wyrzuty sumienia, że tak traktuję kogoś, kto nic mi złego przecież nie zrobił. Pohamowałam się przed pełnym rezygnacji westchnięciem i tylko teatralnie uniosłam dłoń wierzchem do czoła, w geście ukazującym moją mękę i ciężki los, z którym musiałam sobie radzić. Na szczęście nikt mnie nie widział.
- Ach, tak. Spoko – mruknęłam, po czym zdałam sobie sprawę, że to kompletnie nie pasuję na odpowiedź do ostatnich słów Marka. – To znaczy… Mogę z tobą iść na te zakupy – poprawiłam się szybko.
- Poważnie? – W jego głosie kryje się zbyt dużo nadziei jak na moje zszargane poczucie przyzwoitości. Gdyby Mark chociaż odrobinę udawał, że mu nie zależy, łatwiej byłoby mi go ignorować, albo nawet spławić. Dlaczego muszę mieć w sobie tyle litości dla wodorostów?!
Czy ja właśnie nazwałam Marka wodorostem? Cóż. Nie wiem dlaczego, ale to jak najbardziej pasuję.
- Przecież powiedziałam… - Nie wiem, czy kiedykolwiek byłam dla kogoś równie chamska. Prawdopodobnie tak. Jestem chamska dla większości ludzi, którzy mnie nie obchodzą. Chociaż teraz nie mogę sobie żadnego z nich przypomnieć.
- Och, okej. To przyjdę po ciebie o jedenastej, może być?
- Może po prostu spotkamy się na miejscu o dwunastej, co? Nie będziesz musiał nadrabiać drogi – zaproponowałam, chociaż szczerzę, nie obchodziło mnie ile Mark będzie musiał przejść. Po prostu nie chciałam, żeby przychodził tutaj.
- Ale to żaden problem… - zaczął, ale nie dałam mu skończyć. Pożegnałam się szybko i odłożyłam telefon z daleka ode mnie. Liczyłam na spokojny, niedzielny poranek, ale najwidoczniej tak wygląda moja kara za błędy przeszłości. A przez „błędy przeszłości” mam na myśli błędy z wczoraj.
Jej. To wszystko wydarzyło się wczoraj, a ja czuję, jakby to było całe wieki temu. Wieki przed tym, jak postanowiłam robić z siebie bohatera i włóczyć się po ciemnych zaułkach w Londynie.
Miałam jeszcze chwilę czasu przed wyjściem, ale postanowiłam wstać już z łóżka i zacząć się przygotowywać. Zaczęłam od zaparzenia sobie kawy od kiedy nie miałam na to czasu po wstaniu z powodu całej tej szalonej sprawy z Sophie. Miałam nadzieję, że dziewczyna wstanie jeszcze przed moim wyjściem, żebym mogła z nią porozmawiać.
Wzięłam szybki prysznic i popijałam kawę z mlekiem podczas suszenia włosów. Potem szybko nałożyłam delikatny makijaż i wrzuciłam na siebie te same dżinsy, które nosiłam wczoraj przed wyjściem do klubu i stary, rozciągnięty sweter. Pogoda za oknem mogła na razie zapowiadać się bardzo pozytywnie, ale już zdążyłam zapamiętać, że w Londynie można się spodziewać wszystkiego. Nie zdziwiłabym się, gdyby nagle zaczął padać śnieg, chociaż minęła dopiero połowa października.
Stanęłam przed lustrem i przyglądałam się ciemnym kręgom pod moimi oczami starając się powstrzymać czarną rozpacz, w którą powoli zatapiały się moje myśli. Czułam, że dzisiaj jest jeden z tych dni, kiedy powinnam zostać w domu w dresie i dać światu odpocząć od mojej boskiej, a jakże by inaczej, twarzy.
Spojrzałam na zegarek i uśmiechnęłam się do siebie zadowolona. Wyrobiłam się ze wszystkim w godzinę, co oznaczało, że mam jeszcze dużo czasu, zanim będę musiała wyjść z domu. Może do tego czasu obudzi się Sophie.
Akurat, gdy ta myśl trafia do mojej głowy, drzwi sypialni mojej przyjaciółki otwierają się powoli. Stoję pomiędzy kuchnią a salonem i przyglądam się sytuacji w milczeniu.
Sophie wystawia głowę na zewnątrz, a gdy widzi mnie, na jej twarz wpełza nieśmiały, przepraszający uśmiech.
- To ty zostawiłaś herbatę przy moim łóżku? – zapytała cicho, zerkając na mnie. Wygląda dość żałośnie z potarganymi włosami i miną szczeniaka, który postanowił pobawić się zawartością kosza na śmieci, kiedy właścicieli nie było w domu
Kiwnęłam głową.
- Przepraszam. – Usłyszałam ją, a zaraz potem zobaczyłam, jak zza pleców wyciąga pęknięty kubek bez ucha. Musiała go zbić kiedy brałam prysznic i nie mogłam jej usłyszeć. – Miałam koszmar i musiałam się strasznie wiercić, bo kiedy się obudziłam miałam to na ręce, a kubek leżał na podłodze.
Podniosła prawą dłoń i pokazała mi okrągłego siniaka ciągnącego się od nadgarstka aż po kciuk. Musiała naprawdę mocno uderzyć w ten kubek, żeby zrobić sobie coś takiego. Nie wiedziałam nawet, że było to możliwe.
- Może przyłóż sobie do tego lód – powiedziałam, podchodząc bliżej i przyglądając się ranie. Nie mam pojęcia pod jakim kontem jej dłoń trafiła w kubek, ale siniak w żadnym stopniu nie przypomina śladu po zderzeniu z nim. Wygląda raczej, jak gdyby Sophie przywaliła dłonią w cały nocny stolik.
Z bliska dłoń Sophie wygląda gorzej, bo widoczna jest opuchlizna i drobne czerwone kropeczki, które pojawiły się na skórze wokół siniaka.
Podczas, gdy moja przyjaciółka chłodziła sobie ranę w misce z zimną wodą ze zlewu, ja siedziałam przy wysepce w kuchni i przyglądałam się jej uważnie. Przynajmniej nie wyglądała już, jak gdyby miała zaraz zwymiotować.
- Już lepiej? – spytałam się jej, kiedy Sophie usiadła obok mnie, wciąż trzymając dłoń w wodzie.
- W sumie to nawet nie boli. Jest tylko trochę spuchnięte – uśmiechnęła się do mnie i przez chwilę uwierzyłam w szczerość tego uśmiechu. – Przepraszam.
- Przestań przepraszać – odburknęłam, nie patrząc się jej w oczy. – To takie nie w twoim stylu.
Sophie wyglądała na zaskoczoną moją reakcją, ale po chwili wzruszyła ramionami i zaśmiała się głośno, odrzucając lekko głowę do tyłu. Jej długie blond włosy ułożyły się idealnie na jej plecach, jak gdyby była gwiazdą z reklamy szamponu. Nie była już nawet potargana.
- Chcesz pogadać? – zaczęłam. Zobaczyłam, jak jej mina od razu tężeje. – O tym co się stało wczoraj?
- Niewiele pamiętam, szczerze powiedziawszy… - wyszeptała Sophie, spuszczając spojrzenie na miskę na blacie. Poruszyła palcami burząc idealną powierzchnie wody.
- Ale co się z tobą stało? W jednej chwili widziałam, jak kulisz się za kontenerem na śmieci, potem ten dziwny gość zaczął zadawać mi jakieś dziwne pytania, potem latarnia nagle zgasła, a w następnej chwili już cię nie było! Gdzie się podziewałaś?
- Ten chłopak odezwał się do ciebie? – Sophie wygląda na szczerze zszokowaną tą informacją.
- To nie jest teraz istotne! – Zdenerwowałam się, bo Sophie zignorowała wszystko, co do niej powiedziałam poza informacją o jakimś palancie bez podstawowych umiejętności składniowych. – Gdzie zniknęłaś na całą noc? Jak?!
- Nie mam pojęcia! – Nie uwierzyłam jej. Widziała to po moim spojrzeniu, bo rozłożyła bezradnie ręce i zaczęła tłumaczyć się dalej. – Mówię prawdę! Nie wiem co się stało. Zrobiło się ciemno, więc zaczęłam uciekać, bo bałam się, że te… ci… no, ci goście coś mi zrobią i przepraszam, ale nie myślałam wtedy o niczym innym poza ucieczką. Nawet nie widziałam kto tam był. Było ciemno, a ja płakałam i… i wszystko było takie rozmazane. Tylko ten chłopak… Krzyknął coś, a ja przestraszyłam się, że mi grozi.
Miałam ochotę przerwać jej i zapytać się, co takiego krzyknął chłopak, ale przypomniałam sobie, że przed chwilą skarciłam Sophie dokładnie za to samo.
- A potem poczułam jak ktoś mnie łapie i próbuję pociągnąć do tyłu, ale wyszarpnęłam się i uciekałam dalej… Tyle że… Musiałam biec w złą stronę, bo nie widziałam końca tego zaułka. Nigdzie nie było głównej drogi, którą szliśmy. I naprawdę więcej nie pamiętam. Kolejne wspomnienie jakie mam to droga windą do mieszkania. I wymioty…
Sophie nie mogła popatrzeć mi w oczy i, szczerze, byłam jej za to wdzięczna, bo nie wiedziałam, jakie spojrzenie mogłabym jej posłać, gdyby to zrobiła. Trudno było mi uwierzyć, że cała noc tak po prostu wyparowała z pamięci Sophie, ale z drugiej strony dziewczyna brzmiała naprawdę wiarygodnie. Do tego nie widziałam powodu dla którego mogłaby kłamać. Zawsze mówiłyśmy sobie wszystko, więc dlaczego miałaby teraz to zmieniać?
Zostało mi pół godziny do dwunastej, więc musiałam się szybko zbierać, żeby zdążyć na spotkanie z Markiem. Nie żebym wcześniej szczególnie cieszyła się na wspólne zakupy z nim, ale teraz dopiero naprawdę zaczęłam żałować, że zgodziłam się na to wszystko. Znacznie bardziej pociągała mnie wizja dalszej rozmowy z Sophie, niż męczarnia z nim.
Problem z Markiem polegał na tym, że rozmowa z nim była nawet przyjemna, ale tylko, kiedy mówiłam ja. On nie potrafił kompletnie poprowadzić konwersacji. Zadawał właściwe pytania, owszem, ale nie potrafił sam dorzucić nic inteligentnego do rozmowy. Było to tak krępujące, że aż doprowadzało mnie do szaleństwa.
Wyszłam z domu i szybko skierowałam się w stronę centrum handlowego.
Czasami uwielbiałam Londyn za to, jaki potrafił być zatłoczony, głośny i pełen życia, ale dzisiaj wręcz nienawidziłam go za korki i ludzi, którzy próbowali mówić do mnie w kompletnie obcych mi językach, nie robiąc sobie nic z moich żałosnych prób wytłumaczenia im na migi, że operuję tylko w moim ojczystym języku. Egoistyczni obcokrajowcy…
Mark czekał na mnie przed sklepem, uśmiechając się szeroko na mój widok. Wyrzuty sumienia, spowodowane tym uśmiechem, wywoływały u mnie mdłości.
- Co tam?
Nienawidziłam tego pytania. Kiedyś już mu to mówiłam, ale najwidoczniej nie zapamiętał. Nie mogłam mieć do niego o to żadnym pretensji, ponieważ sama niewiele pamiętałam z tego, co on do mnie mówił. Może kiedyś bardziej zwracałam na to uwagę, ale od kiedy moje wuczucia wobec niego były jak rollercoster pełen wrażeń, nie mogłam skupić się kompletnie na niczym.
- Jak było w Brighton? – zapytałam, zamiast odpowiadać na jego pytanie. Dobrze, że pamiętałam, że zaraz po naszym wczorajszym spotkaniu pojechał widzieć się z bratem w Brighton. Inaczej to byłoby dość niezręczne.
- Całkiem fajnie. Chociaż trochę padało… - wzruszył ramionami. I tyle dostawało się od niego w odpowiedzi na pytania, z których można by było tworzyć całe książki. Moja wewnętrzna Ja warknęła z irytacji.
- Słabo – mruknęła. Skoro on nie postarał się wystarczająco, by odpowiedzieć na moje pytanie, ja sama nie będę się produkować. Minęły czasy, kiedy zależało mi na utrzymaniu z nim rozmowy.
Weszliśmy do centrum handlowego i skierowaliśmy się do pierwszego sklepu, który wpadł nam w oczy. Była to jakaś sieciówka i mogłam dać sobie uciąć rękę, że Mark nie znajdzie tam nic dla siebie, ale i tak chciał, żebyśmy zajrzeli, więc podążyłam tuż za nim.
Widziałam pary, które mijały nas śmiejąc się do siebie i rozmawiając i zastanawiałam się, czy ktokolwiek, kto mijał nas tego dnia w centrum pomyślał, że jesteśmy razem. Jako prawdziwa para. A nie dziewczyna, która znęca się nad chłopakiem, i chłopak, który jej na to pozwala.
- Co o nich myślisz? – zapytałam, pokazując na parę sportowych butów. Były białe i miały grubą podeszwę i od razu mogłam powiedzieć, że mu się nie spodobają, ale i tak chciałam zapytać, by przerwać niezręczną ciszę. Nienawidziłam niezręcznej ciszy jeszcze bardziej od niezręcznej rozmowy.
Podniósł jedną brew i popatrzył na mnie w sposób, który kiedyś mógłby mi się wydawać zabawny, ale teraz sprawiał tylko, że prychnęłam wymuszonym śmiechem i ruszyłam dalej w głąb sklepu. Nagle stanęłam jak skamieniała i skupiłam spojrzenie na młodym mężczyźnie stojącym pomiędzy alejkami. Przeglądał coś na wieszaku z ciemnymi koszulkami i przez chwilę modliłam się o to, by nie podnosił znad nich spojrzenia.
Zrobiłam krok w tył i wpadłam na Marka. Straciłam równowagę, ale chłopak złapał mnie w talii dokładnie w momencie, w którym pomyślałam, że zaraz upadnę ciągnąc za sobą kilka manekinów, które stały niedaleko mnie. Dotyk Marka przyprawił mnie o gęsią skórkę w najgorszy z możliwych sposobów. Odskoczyłam od niego jak oparzona.
Zerknęłam na chłopaka, który wcześniej przeglądał ciuchy po drugiej stronie sklepu. Patrzył w moją stronę z aroganckim uśmieszkiem na ustach. Kurwa.
Byłam w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach pewna, że to ten sam chłopak, który wczoraj leżał na ulicy, kiedy wracaliśmy z klubu z Sophie i Jimem. Byłam tego pewna, chociaż wciąż nie chciałam w to uwierzyć.
- Wszystko w porządku? – zapytał Mack próbując złapać mój łokieć, jakbym znowu planowała polecieć na ziemię. Odsunęłam rękę, zanim mógł jej dosięgnąć.
- Tak. Tylko się potknęłam. Nie musisz za mną wszędzie łazić – warknęłam, po czym uświadomiłam sobie, jak chamsko to zabrzmiało, kiedy popatrzyłam na minę Marka. Był urażony, ale nie zły. Wolałabym, żeby był zły. – Przepraszam. Ja… - próbowałam szybko wymyślić jakąś dobrą wymówkę za moje okropne zachowanie. – Ostatnio nie sypiam zbyt dobrze. Humor mi się od tego wszystkiego psuję.
- Rozumiem – pokiwał głową i odwrócił spojrzenie. Wykorzystałam sytuację, by jeszcze raz odszukać nieznajomego chłopaka, ale nie było go już nigdzie w zasięgu mojego wzroku. Poddałam się z cichym westchnięciem, zaciskając lekko wargi z bezradności.
- No nic. Idziemy dalej? – zaproponowałam, próbując wykrzesać z siebie resztki entuzjazmu.

4 komentarze:

  1. No nieźle. ..jestem prawie pewna że ten gościu jest ,, czymś" a nie zupełnym człowiekiem. Jak znając ciebie to kryje się tu jakaś tajemnica <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham...i czekam jak zawsze <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć! Jak widać udało mi się dotrzeć i tu! :) Pierwsze co mnie zastanawia, to dlaczego raz pisze Mack, a raz Mark To jakiś błąd czy nie ? :) Rozdział wydaje się mimo wszystko ciekawy, za wiele się nie dzieje, poznajemy raczej Jas i jej charakterek co jest myślę też interesujące. Jak cała jej skromna osoba, w końcu trzeba przyznać, że nie jest byle jaką bohaterką! No jeszcze znów tajemniczy osobnik w sklepie, który nadaje taką ciekawość, że aż ma się ochotę by przełączyć na rozdział, którego jeszcze niestety nie ma. Czekam z niecierpliwością! :)xx

    OdpowiedzUsuń